Grażyna Dorota Kowalska rozmawia z Allą Berdnikową, z d. Rymaszewską .
Wstęp
W czasie czerwcowego pobytu na zamku w Pułtusku dowiedziałam się, że przebywa tu duża grupa polskich repatriantów, która przyjechała z Kazachstanu. Repatrianci znaleźli gościnę na terenie Domu Polonii na Zamku w Pułtusku. Przybyli tutaj z całymi rodzinami. Powrót do ojczyzny jest dla wielu repatriantów ze Wschodu spełnieniem marzeń, ale też wyzwaniem związanym m. innymi z nauką języka ojczystego. Dzięki nowelizacji ustawy repatriacyjnej nasi rodacy mieszkający w azjatyckiej części byłego ZSRR m.in. z Syberii, Kazachstanu mogą przyjeżdżać do Polski, osiedlać się i pracować.
Stepy obecnego Kazachstanu to przede wszystkim miejsce deportacji ludności polskiej w latach trzydziestych XX stulecia z Wołynia i Podola oraz ziem kresowych II Rzeczypospolitej w czasie II wojny światowej. Potomkowie zesłańców popowstaniowych zamieszkują głównie na Syberii.
Obecny dyrektor obiektu pan Michał Kisiel w tym trudnym czasie / pandemia /, zajmuje się dużą grupą repatriantów, ponad stu pięćdziesięcioosobową. Z ramienia Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” nadzoruje proces adaptacji repatriantów przebywających na Zamku w Pułtusku. Wrócili do kraju, do upragnionej Polski po wielu latach tułaczki, a Dom Polonii w Pułtusku stał się ich pierwszym polskim domem.
Znaleźli swój dom, wymarzone miejsce, tu otrzymali pełną opiekę, zakwaterowanie, wyżywienie, naukę języka polskiego, zajęcia przysposabiające do nowego życia, do nowych warunków. Ważnym elementem pobytu repatriantów na zamku jest możliwość uczestniczenia w kursach zawodowych, podniesienia swoich kwalifikacji, kursach języka polskiego dla zdobycia umiejętności i swobody posługiwania się językiem polskim. Jednocześnie uczą się polskiej historii i tradycji.
Na placu zabaw obok tawerny nad Narwią codziennie teraz rozbrzmiewają wesołe, rozbawione glosy dzieciaków, plac zabaw zapełnił się radością dzieci i ich rodziców, gwarem, zabawą. Dobiegają do nas rozmowy w języku polskim, czasem w obcym języku, nawet rosyjskim. Widać, że czują się tu dobrze, swobodnie i bezpiecznie.
Rozmawiałam z napotkanymi przypadkowo kilkoma osobami. Postanowiłam przeprowadzić wywiad z jedną z rodzin, młodym małżeństwem z dwojgiem dzieci, rodziną repatriancką, poznaną w tym dniu w kawiarni – tawernie portowej.
Chciałam usłyszeć od nich bezpośrednio relację dotyczącą ich życia w Kazachstanie, usłyszeć historię rodziny, opowieść o przodkach, którzy tam zamieszkali, o ich tęsknocie za krajem, a przede wszystkim o pielęgnowaniu przez nich i ich rodzinę, polskości, języka ojczystego, determinacji w dążeniu do powrotu do ojczyzny. Zapragnęłam aby o tej historii opowiedzieć, aby dowiedzieli się o tym inni.
I tak, poprosiłam tych młodych ludzi o chwilę rozmowy, chętnie zgodzili się i opowiedzieli nam swoją historię życia i ich rodziny. Przeprowadziłam wieczorem wywiad, a to co usłyszałam wielce mnie zaskoczyło.
Uważałam do tej pory, że ci ludzie wysiedleni kiedyś z kraju są skryci, nieufni, wręcz ubodzy, że na nic ich nie było stać. Aż tu nagle spotykam rodzinę wykształconą o różnych zdolnościach i talentach, która dorobiła się na emigracji ciężką pracą jakiegoś majątku, więc teraz jest zamożna. Wiele lat wcześniej ich dziadkowie jako zesłańcy wszystko stracili, musieli porzucić rodzinne strony i udać się na przymusową tułaczkę do Kazachstanu, który był jedną z Republik ZSRR.
Ich pradziadowie i dziadkowie posiadali w Polsce przed wysiedleniem znaczny majątek na terenie obecnej Białorusi. Przysporzyło im to na zesłaniu wiele dodatkowych cierpień i prześladowań ze strony komunistów. Poznali twarde życie, co to głód, bat i nienawiść wroga, znęcanie i śmierć.
Taka wiadomość, to dla nas twórców, nie posiadających rzetelnych i pełnych wiadomości o emigracji i wysiedleńcach, to jakiegoś rodzaju sensacja. Nie mogłam długo wyjść z podziwu. Nowe wyobrażenie o Polakach na emigracji. To niezwykłe spotkanie zburzyło nasz stereotyp myślenia. Bardzo przyjacielskie i serdeczne spotkanie. Patrzyłam na młodą parę, małżeństwo z dwójką małych dzieci i życzyłam im w myślach wszystkiego najlepszego w dążeniu do celu. Alla i Grzegorz powiedzieli mi, że mają zamiar wziąć kredyt i jak najszybciej kupić dom w pobliżu Warszawy, osiąść tam na stale i otworzyć własną działalność gastronomiczną, oboje posiadają wyższe wykształcenie. Grzegorz ma już doświadczenie, bo prowadził w Kazachstanie restaurację.
Już będąc w Polsce, przebywając w okresie przejściowym na terenie Domu Polonii w Pułtusku przeszli odpowiednie kursy. Wiedzą jak krok po kroku osiągnąć zamierzony cel. To ludzie odważni, przebojowi z dziada, pradziada, pełni energii i optymizmu.
Genetycznie zaprogramowani na sukces. Silni charakterem ludzie. Nie poddający się losowi, ani wydarzeniom. Wysłuchałam historii rodziny przesiedleńczej, jak to co nie możliwe stało się możliwe. Cała ich rodzina już jest w kraju. Docierali do macierzy etapami, z determinacją, konsekwentnie i z uporem. Przylecieli po wielu godzinach lotu z przesiadką i w niepewności do ostatniej chwili.
Pisząc te słowa nie martwię się o młode osoby znające język ojczysty, kreatywne. Te poradzą sobie w nowej rzeczywistości. Ale wracają też ich rodziny, rodzice i dziadowie w podeszłym wieku. Różnie to już jest u nich z mową ojczystą, naszym językiem polskim. Bywa i tak, że w ogóle go nie znają lub nie pamiętają. Są to ludzie z różnorodnych środowisk. Ludzie z miast, oraz wsi, prześladowani, którym zabroniono kiedyś mówić po polsku, wielu z nich zapomniało już mowę ojczystą, ale ducha im nie złamano, nie odebrali im wiary, że kiedyś powrócą do Polski. Wiara czyni cuda więc ich marzenia spełniły się.
Dowiedziałam się, że ta właśnie rodzina naszej rozmówczyni imieniem Alla Berdnikowa z RYMASZEWSKICH posiada herb rodowy ”POBÓG”.
Wrócimy do tego wątku w czasie dalszej rozmowy.
Alla Berdnikowa:
Już jako trzynastolatki po raz pierwszy obie siostry Alla i Olga przyjechały do Polski na obóz / Sianów i Gdańsk / uczyć się języka ojczystego z myślą o upragnionym powrocie do Polski. W wieku 16 lat siostra Olga rozpoczęła studia medyczne w Polsce, a po ich ukończeniu została już na stałe w Polsce gdzie przebywa od 2002 roku . Olga ukończyła Uniwersytet Medyczny w Warszawie i w czasie studiów poznała przyszłego męża Zbigniewa, za którego wyszła za mąż. Obecnie oboje zamieszkują na stałe razem z trojgiem córek w Izabelinie.
Moja rozmówczyni Alla studiowała w Polsce na Uniwersytecie Warszawskim, ale studia przerwała i wyjechała do męża Grzegorza do Ałma Aty i tam studiowała jeszcze ekonomię. Mąż Ally Rymaszewskiej imieniem Grzegorz / Grygorij Berdnikow / po studiach zamieszkał wraz z nią w Ałma Acie.
- Staraliśmy się o wyjazd do Polski, mówi Alla, na zgodę czekaliśmy rok. Otrzymaliśmy wizę repatriacyjną dla nas i dzieci / Milena i Artur /. Decyzję otrzymaliśmy we wrześniu
2019 roku i zaraz w miesiącu październiku złożyliśmy wniosek o pobyt w ośrodku repatriacyjno – adaptacyjnym w Pułtusku. Przybyliśmy do Polski, a ściślej do Pułtuska w grudniu 2019 roku. Pobyt w ośrodku w Pułtusku planowany był na okres 6 miesięcy, ale uwagi na ogłoszoną pandemię pobyt nasz został przedłużony o dalsze trzy miesiące. Tutaj na miejscu mamy naukę języka, kursy zawodowe, otrzymujemy pomoc finansową.
Mąż ukończył kursy kucharskie i ma już doświadczenie w tej profesji. Mamy dwoje dzieci, córka starsza Milena chodzi do podstawówki, a młodszy syn Artur do przedszkola, oboje uczą się języka polskiego.
Tata mój Anatol wraz z mamą Ludmiłą od 3 lat przebywają w Polsce, / sami po otrzymaniu zgody dostali termin roku na przygotowanie się do wyjazdu do Polski /, wyjechali z Ałma Aty w 2017r. Rodzice obecnie mieszkają w Warszawie, tata ma obywatelstwo polskie / mama ma kartę stałego pobytu /. Nie sprzedali do tej pory domu w Ałma Acie, ponieważ to było zabezpieczeniem na wypadek, gdyby czas powrotu do Polski ich dzieci przedłużył się.
Grażyna Dorota Kowalska:
Jak przedstawiała się w skrócie historia wysiedlonej rodziny Rymaszewskich?
Alla Berdnikowa:
- Alla Rymaszewska z męża Berdnikowa wspomina, cytuję: „ W 1935r pradziadek Bronisław Rymaszewski z dziećmi został aresztowany i wojsko wywiozło pradziadka z jego posiadłości do Kazachstanu obwód Ałmatyński. Miał tam ciężkie życie, cierpiał głód, był szykanowany, nałożyli na niego obowiązek aby regularnie meldował się w na policji w Issyku oddalonej od wsi, miejsca zamieszkania 36 km. Komunikacji wtedy nie było więc pradziadek musiał iść na piechotę aby zameldować się, że jest.
Tata mój Anatol urodził się już na zesłaniu w miejscowości Issyk, koło Ałma Aty, gdzie zamieszkał na stałe. Ja i moja starsza siostra Olga urodziłyśmy się w Issyku.
Mama moja Ludmiła poznała męża Anatola, mojego ojca w okresie, kiedy oboje pracowali w Kołchozie. Jako uczniowie w czasach szkolnych jeździli ze szkoły zbierać winogrona. Pierwsze spojrzenia tam wymienili, pierwsza sympatia.
Mama była księgową w kołchozie a tata agronomem. / Mieli dwie córki Olgę i młodszą Allę. / Obie zostałyśmy ochrzczone w obrządku prawosławnym, jak ojciec, matka miała bułgarską krew. Chrzciny odbyły po cichu.
Rodzice byli dobrymi fachowcami, pracowitymi ludźmi. Oprócz pracy mieli także swoje gospodarstwo ze zwierzętami. Matka doiła krowy, mleko sprzedawali w Ałma Acie. Nocą matka Ludmiła zajmowała się sprawami księgowymi.
Rodzice założyli szkołę taneczną. Był również działaczem społecznym. Zorganizował klasę języka polskiego w Issyku i Stowarzyszenie Polaków. Rodzice nie znali języka polskiego, ponieważ nie można było rozmawiać po polsku. Na południu od Issyka mieszkał dziadek, który pamiętał język polski, ale nikt z pozostałych nie pamiętał języka polskiego..
Tata mój przyjeżdżał do Polski, czuł się Polakiem i przekazywał nam wiedzę. Kiedy byłam w siódmej klasie rodzice kupili nam komputer, abyśmy z siostrą poznały język polski. Chodziłyśmy też na naukę języka polskiego do klasy dla Polaków w mieście Issyk. W rozmowach rodzice wspominali często, że chcą wrócić do Polski. Tata, Anatol Rymaszewski ukończył technikum i uniwersytet w Ałma Acie. Otrzymał dom. Obie z siostrą pobierałyśmy naukę w szkole muzycznej w klasie fortepianu. Starsza siostra Olga jako 16 latka wyjechała do Polski gdzie rozpoczęła studia, zamieszkała w akademiku.
Ojciec rozpaczał, że posyła dziecko samo w świat. Olga skończyła medycynę, a ja /Alla / studia ekonomiczne. W czasie studiów w Warszawie Olga poznała przyszłego męża i wyszła za mąż. Obecnie zamieszkują wraz z trojgiem dzieci w Izabelinie”.
Grażyna Dorota Kowalska:
Alla - jeśli znasz, to opowiedz nam jaka jest historia herbu rodowego?
Alla Berdnikowa:
- Na podstawie przekazów ustnych, zapisków i ocalałych dokumentów, mogę przytoczyć trochę historii rodu Rymaszewskich: „Przez cały okres panowania Piastów, a potem Jagiellonów przodkowie byli najpierw książęcymi, a potem królewskimi drużynnikami. Na starość osiadali na królewszczyznach sposobiąc synów i wnuków do rycerskiego rzemiosła. Z początkiem 1546 roku, król Zygmunt August obdarował ostatniego z rodu Zagłobczyków małą posiadłością puszczańską Ryma, koło Kopyli. Obecnie na Bialorusi (ówczesnej części Rzeczypospolitej).
Wieść niesie iż był on bohaterskim wojakiem, przepięknie grał na lutni i zawsze towarzyszył królowi. Syn jego Grzegorz przybrał nazwisko Rymaszewski - od miejscowości Ryma, położonej koło Kopyli. Miejscowość puszczańska Ryma nadana była ostatniemu z Zagłobczyków przez króla Zygmunta II, ostatniego z Jagiellonów. Nazwisko zatwierdzone przez Zygmunta III Wazę w roku 1610.
Tu odsyłam do materiałów źródłowych - dokładny opis herbu rodowego znajduje się w Herbarzu Polskim / Niesiecki, Ostrowski, Siebmacher / okres – koniec XIV wieku, autor Tadeusz Gajl”.
Herb "POBÓG" – opis: Herb ten zwany był też „Poboże”. "Podkowa barkiem do góry stojąca w polu błękitnym; srebrna albo polerowana, żelazna. Na grzbiecie jej krzyż złocisty, nad hełmem chart do pól, jak gdyby wyskakujący z korony na prawą rękę w obroży ze smyczą." Herbu tego używa między innymi i ród Rymaszewskich, pochodzący od Zagłobczyków.
Grażyna Dorota Kowalska:
Proszę podaj Alla w skrócie historię twojej rodziny już na zesłaniu w Kazachstanie:
Alla Berdnikowa:
Mogę przytoczyć historię rodziny według opisu mojej mamy Ludmiły i mojego ojca Anatola Rymaszewskiego.
„ Rodzina Rymaszewskiego Bronisława s. Antoniego i Rymaszewskiej Emilii zd. Wojnicz mieszkała na terenie Obwodu Mińskiego w Rejonie Kopylskim w wiosce Mosiewicze. Wcześniej to były ziemie należące do Polski, więc owa rodzina miała wiele krewnych w Polsce. Według opowieści rodziców to była duża i zamożna rodzina. Pradziadek nazywał się Rymaszewski Bronisław s. Antoniego, ur. 1885 roku, babcia Emilia Rymaszewska (zd. Wojnicz) umarła w roku 1931 i została pochowana w Rejonie Kopylskim w wiosce Rudniki.
Mieli dzieci:
– Syn Rymaszewski Czesław s. Bronisława – ur.1911 roku;
– Syn Rymaszewski Edward s. Bronisława – ur. 1920 roku
– Syn Rymaszewski Bronisław s. Bronisława – ur.1922 roku;
– Córka Rymaszewska Irena c. Bronisława – ur.1926 roku
– Syn Wincenty s. Bronisława – ur. 1928 roku;
- Syn Rymaszewski Giennadij s. Bronisława – ur. 1930 roku.
To była rodzina, mająca mocne więzi, nie znająca ani biedy, ani nędzy. Zimą 1931 roku pewnego mroźnego dnia babcia Emilia jechała saniami z rocznym synkiem Giennadijem przez rzekę po lodzie. Po załamaniu pokrywy lodowej sanie wpadły do wody. Emilia zdążyła wyrzucić synka na brzeg, natomiast sama wpadła do zimnej wody, po czym mocno zachorowała, nie mogła wyzdrowieć i umarła w roku 1931.
Wychowaniem sześciorga dzieci zajmował się owdowiały Rymaszewski Bronisław s. Antoniego, w czym pomagała mu jego siostra. Mówili do niej „ciocia”.
Wkrótce po tym nieszczęściu przyszło kolejne. W lipcu 1935 roku do domu pradziadka przyszli wojskowi, którzy szukali jakiegoś skarbu, złota... Nic nie znaleźli, tylko zabrali naszego pradziadka Bronisława do NKWD. Trzymano go tam przez kilka dni. Nie mówiono nam z jakiego powodu został aresztowany. Siostra jego, która pomagała mu w wychowaniu dzieci, nie czekając na powrót brata, wsadziła do bryczki wszystkich dzieciaków – małych i dużych – i przywiozła je pod budynek NKWD. Weszła do wewnątrz i powiedziała do komendanta, że przywiozła skarb, którego tak uporczywie szukali.
Komendant wyszedł na ulicę, gdzie ciocia pokazała mu sześcioro dzieci, siedzących w bryczce. Powiedziała, że są wychowywane bez matki. Komendant poprosił siostrę by wróciła do domu i obiecał, że następnego dnia Pan Rymaszewski opuści więzienie NKWD. Jednakże nie dotrzymał słowa i później powiadomił, że w ciągu 24 godzin one muszą spakować swoje rzeczy i wynieść się z miasta.
Następnego dnia funkcjonariusze NKWD pod przymusem przewieźli dzieciaków i ich rzeczy na peron stacji. Pradziadka Bronisława przyprowadzili prosto z NKWD, gdzie tam przebywał przez kilka dni. Wszystkich wsadzili do pociągu. Zostali umieszczeni w wagonie, w którym zazwyczaj przewożono bydło. Przy czym dziadka Bronisława umieścili oddzielnie od dzieci, nie pozwolili im jechać razem. Nie wiemy z jakiego powodu siostra, pomagająca dziadkowi w wychowaniu dzieci, nie pojechała razem z nimi.
NKWD ZSRR wysłało dziadka Bronisława s. Antoniego i jego sześcioro niepełnoletnich dzieci na miejsce osiedlenia położonego na terytorium Kazachstanu.
Ponad dwa miesiące jechali pociągiem do Kazachstanu. Ludzie umierali w drodze z głodu, wycieńczenia i pragnienia, opowiadali, że widzieli jak zmarłych zabierano z pociągu. Wszystkich represjonowanych mieli zawieźć do GUŁAGU. Rodziców również. Nie wiedzą dlaczego zamiast GUŁAGU ich przywieziono w inne miejsce osiedlenia w okolicach Ałma Aty. To miejsce osiedlenia było położone w stepach Rejonu Enbekszykazachskiego Obwodu Ałmatyńskiego i miało wolne do zamieszkania tylko dwie ziemianki. Wszystkich przymusowo wywiezionych ze swoich miejsc zamieszkania porzucono na pastwę losu i przetrwanie.
Aby jakoś przeżyć byli zmuszeni budować ziemianki. Budowano je z tego, co było pod ręką: szuwary, glina, trzcina, zarośli. W tamtym roku akurat panowała bardzo mroźna zima. Sporo ludzi nie przeżyło w tych nieludzkich warunkach i zmarło z głodu, zimna i cierpienia. Obecnie w tym miejscu znajduje się wieś Bazarkeldy. Warunki zamieszkania w nowym miejscu były bardzo surowe. Wszyscy musieli pracować od rana do wieczora. Nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia za swoją pracę, radzili sobie jak mogli. Oprócz tego wszystkie osoby powyżej 16 roku życia były rejestrowane w oddziale NKWD miasta Issyk. Miejsce osiedlenia wyznaczone przez NKWD było w odległości 36 km od Issyka, więc wszyscy musieli tam docierać na sprawdzanie obecności na piechotę. Osobom zarejestrowanym w NKWD wydano zakaz opuszczania rejonu. Jeżeli nie wykona rozkazu kierownictwa osady, będzie uwięziony na kilka dni w klasztorze więziennym tzw. KPZ.
Oprócz tego najstarszych dzieci dziadka Bronisława – Edwarda i Czesława – pod przymusem wysłali do Karagandy, aby pracowali na kopalniach. Warunki pracy tam również były ciężkie i nieludzkie. Bronisław s. Bronisława nie wytrzymał niewoli i po jakimś czasie uciekł. Dotarł do Pietropawłowska i dołączył do dopiero powstającego w tamtych czasach Wojska Polskiego. To był początek II Wojny Światowej.
Bronisław walczył podczas wojny i doszedł do Polski. W pewnej bitwie został ranny i trafił jako jeniec wojenny do niewoli. Próbował uciec, ale nie powiodło się, był złapany i wraz z innymi uciekinierami skazany na powieszenie. W ostatniej chwili przed egzekucją na rozkaz oficera niemieckiego egzekucję wstrzymano. Wszystkich jeńców ponownie rozmieścili w obozie wojennym. Po jakimś czasie pod koniec wojny zostali uwolnieni przez wojska armii brytyjskiej, która w tamtych czasach była sojusznikiem Armii Czerwonej. Na skutek ran, zdobytych w bitwach, Rymaszewski Bronisław s. Bronisława został uwolniony z obozu i pozostał w Polsce, do której zawsze marzył wrócić. Jego marzeniem było także, aby do Polski wróciła cała rodzina, która była przez cały czas w specjalnym miejscu osiedlenia w Kazachstanie. Bronisław s. Bronisława ożenił się z Walerią i zamieszkał w Dębinie woj. Olesno. W 1947 roku urodził im się syn Józef.
W Kazachstanie natomiast uważany był za zaginionego bez śladu. W mieście Jesyk (byłym Issyku) Rejonu Enbekszykazachskiego jest Pomnik Nieznanego Żołnierza, gdzie wśród innych zaginionych żołnierzy upamiętniono imię i nazwisko Rymaszewskiego Bronisława s. Bronisława.
Po wojnie jakiekolwiek więzi z Polską były zakazane. Z wielkim trudem siostra Irena odnalazła brata Bronisława. Przez długie lata wysyłała liczne listy do radzieckiego Czerwonego Krzyża, do Prezydenta Polski, do Sekretarza Generalnego KC KPZR Chruszczowa. Wreszcie otrzymała odpowiedź od radzieckiego Czerwonego Krzyża, że Bronisław mieszka w polskim Dębinie, woj. Olesno. Ta wiadomość pozwoliła rozpocząć korespondencję. Bronisław nadal marzył o tym, żeby cała rodzina wróciła do swojej ojczyzny Polski. Niestety marzenia pozostały marzeniami i nie wszystkim udało się wrócić do Polski.
Zgodnie z uchwałą Rady Ministrów ZSRR nr 62-41 z 17 stycznia 1956 r. członkowie rodziny zamieszkujący w specjalnej osadzie NKWD koło Ałma Aty zostali wyrejestrowani i wszyscy otrzymali możliwość opuszczenia osady. Rymaszewska Irena c. Bronisława wyszła za mąż za Charanżewskiego Mieczysława, który z pochodzenia był Polakiem i razem z dziećmi przeprowadziła się na stałe do miasta Ałma-Aty, które w tamtym okresie było stolicą Kazachskiej SRR.
Starszy syn dziadka Bronisława razem z rodziną również przeprowadził się do Ałma Aty, a później cała rodzina wróciła na ojczystą ziemię do miasta Kopyl na Białorusi.
Synowie dziadka Bronisława Edward i Giennadij zamieszkali w mieście Kamenogorsk Kazachskiej SRR. Założyli własne rodziny, wybudowali dom i zamieszkali wspólnie pod jednym dachem.
Bez względu na mijające lata rodzinę nadal ciągnęło do miejsc rodzimych. Kiedy rodzice przyjechali odwiedzić grób matki Emilii Rymaszewskiej (Wojnicz), dowiedzieli się, że podczas wojny (2 lutego 1943 r.) wioska Mosiewicze została przez Niemców całkowicie spalona razem z mieszkańcami.”
Nasz pradziadek Rymaszewski Bronisław s. Antoniego, jego dzieci i nasi rodzice nie stracili poczucia patriotyzmu i samozachowawczości, dużo pracowali, przeżyli trudne czasy, założyli rodziny. Bez względu na zakazy zawsze pamiętali o swoim pochodzeniu, kulturze i języku.
Oto w takich ciężkich warunkach dziadkowie przeżyli swoje życie, wychowali dzieci, prawie wszystkim dali możliwość skończyć studia wyższe, zdobyć zawód. Ale najważniejsze czego rodzice nauczyli ich, / nas / to patriotyzmu i bycia Człowiekiem.
Pełny opis losu naszej rodziny został opisany i opublikowany piśmie: Ałmatyńskim Kurierze Polonijnym Nr.1 / 12 / w 2016 roku, w cyklu „rodzinne historie”.
Grażyna Dorota Kowalska:
Na zakończenie jeszcze ostatnie pytanie. Opowiedz Alla jeszcze o swoim związku z Grzegorzem?
Alla Berdnikowa:
- Alla: mąż Grzegorz pochodził z Issyku, poznałam go w czasie nauki, ale dopiero kiedy byłam dorosła, już po studiach wstąpiłam w związek małżeński. Ślub nasz odbył się w Ałma Acie i tam razem zamieszkaliśmy. Mąż mój Grzegorz był pracownikiem bankowym, bywał kilka razy w Polsce, przyjeżdżał do mnie, wcześniej uczył się języka. Ja pracowałam w redakcji lokalnego czasopisma w Ałma Acie.
Pragnienie powrotu do Polski było w naszej rodzinie od zawsze, od dziecka. Papiery na powrót do rodzinnego kraju złożyłam w 2007 roku.
W grudniu 2019 r. otrzymaliśmy decyzję o powrocie, wizę repatriacyjną. Wtedy dzieci nasze Milena i Artur były już na świecie. Póki nie było jeszcze dokumentów powoli przygotowywaliśmy się do wyjazdu. Pakowaliśmy najcenniejsze rzeczy. Do ostatniej chwili pracowaliśmy oboje, a nawet jeszcze przed wyjazdem dostaliśmy zgodę na własną działalność gospodarczą.
Zrezygnowaliśmy ze wszystkiego i wyruszyliśmy w podróż do kraju. Wiedzieliśmy, że podróż będzie długa, że będziemy musieli pokonać pięć tysięcy kilometrów.
Podróż z dziećmi była bardzo trudna samolotem. Zaczynaliśmy nowe życie z wiarą i niedowierzaniem, że to wszystko stało się realne: ,,Miałam wrażenie, że przekreślam wszystko co było” - mówi Alla. Udało się jednak. Nie było problemu. Podróż trwała sześć godzin samolotem do Mińska z Ałma Aty, potem przerwa osiem godzin w Mińsku. I później lot półtorej godziny do Polski. Wreszcie upragnione lotnisko Chopina w Warszawie. Bagaż nasz, to cztery duże walizki.
Kiedy przekroczyliśmy polską granicę byliśmy już automatycznie u siebie, wreszcie szczęśliwi, w pełni nadziei. Wielka radość!
Po radosnym okresie kilku tygodni w Pułtusku, przyszedł czas na procedury związane z otrzymaniem polskich dokumentów, oraz potwierdzeniem obywatelstwa polskiego. Kolejnym krokiem było spolszczenie imion i nazwisk oraz wyrobienie polskich dowodów tożsamości.
Mamy już polskie dowody i paszporty. Po opuszczenia Domu Polonii w Pułtusku chcemy zatrzymać się w Warszawie na jakiś czas”.
- Bardzo dziękuję Wam za tak obszerny wywiad, za przekazanie tylu cennych i ciekawych faktów, za to że inni czytelnicy będą mogli poznać również losy rodziny Rymaszewskich. Niech sprzyja Wam los – życzę dużo szczęścia i zdrowia na nowej drodze życia.
Młodzi ludzie Alla i Grzegorz marzą wspólnie o podjęciu pracy, chcą prowadzić własną działalność gastronomiczną, kupić dom. To są ludzie sukcesu, bardzo pracowici, ambitni, przedsiębiorczy, mający silną wolę, niestrudzeni. Dusza ich przepełniona jest polskością i patriotyzmem. Z pewnością osiągną zamierzone cele i wychowają własne dzieci na dobrych Polaków.
Wywiadu Grażynie Dorocie Kowalskiej udzieliła: Alla Berdnikowa, z d. Rymaszewska
Pułtusk, dnia 26 lipca 2020r