SWP




2024-12-31 ks. Henryk Okołotowicz skazany na Białorusi na 11 lat więzienia Białoruś

Na 11 lat pozbawienia wolności w kolonii o zaostrzonym rygorze skazał 30 grudnia Sąd Obwodowy w Mińsku proboszcza parafii św. Józefa w Wołożynie ks. Henryka Okołotowicza. Proces odbywał się w trybie niejawnym. Sprawę prowadził sędzia Uładzimir Areszko, znany z wydawanych na opozycjonistów wyroków. 64-letni duchowny był sądzony pod zarzutem "zdrady państwa". Po aresztowaniu spędził ponad rok w areszcie śledczym KGB. To pierwszy przypadek na Białorusi od czasów reżimu komunistycznego, kiedy kapłan katolicki ksiądz był sądzony za rzekome przestępstwa polityczne.

Ksiądz Henryk Okołotowicz znany jest z pomocy w odrodzeniu Kościoła katolickiego w regionach od czasów sowieckiej ateizacji. Być może to stało się powodem - po latach - wzmożonych represji. A może to polski rodowód przesądził o zainteresowaniu KGB. Ksiądz Okołotowicz był pierwszym duchownym, który w 1984 roku odprawił mszę na mogiłach pomordowanych w Katyniu polskich oficerów. Od wielu lat był też proboszczem parafii w Wołożynie. Podczas aresztowania proboszcza skonfiskowano pieniądze należące do jego i jego parafii. Los zabranych przez reżim środków nie jest dotychczas znany wiernym. W nielicznych listach ks. Henryka Okołotowicza, jakie docierały z aresztu, duchowny podkreślał, że nie uważa się za winnego czegokolwiek. Kapłan prosił o modlitwę i zaznaczał, że pokłada nadzieję jedynie w Bogu.

Należy przypomnieć, że na podstawie politycznych wyroków na Białorusi więzionych jest ponad 1200 osób, w tym Andrzej Poczobut, o którym pisaliśmy wielokrotnie, niezłomnie odmawiający jakichkolwiek układów z reżimem Łukaszenki.

Ks. Henryk Okołotowicz

Ksiądz Henryk Okołotowicz urodził się 8 kwietnia 1960 r. w Nowej Myszy k. Baranowicz na Białorusi w polskiej, od pokoleń głęboko religijnej, rodzinie katolickiej. Ojciec, Władysław, pracował jako kierowca w kołchozie. Matka, Teresa z d. Legun, urodziła czworo dzieci. Henryk i cztery lata młodszy Leonard zostali kapłanami, a dwie siostry, Maria i Regina, założyły rodziny. Rodzice w każdą niedzielę zabierali swe dzieci do kościoła w Nowej Myszy, a gdy tam nie było kapłana, to do oddalonych o 11 km Baranowicz, często pieszo.

Henryk od dziewiątego roku życia służył jako ministrant w kościele w Baranowiczach. Po ukończeniu szkoły średniej w Nowej Myszy rozpoczął w 1976 r. naukę w szkole kolejarskiej w Mińsku i zdobył zawód pomocnika maszynisty. Jednocześnie dojeżdżał do ks. dr. Wacława Piątkowskiego do Niedźwiedzicy w obwodzie brzeskim, gdzie działało tajne seminarium duchowne – zaliczył w nim lata propedeutyczne. Następnie od 1978 do 1980 r. służył w armii sowieckiej na północy kraju, koło Murmańska. Po powrocie pracował na kolei, ucząc się jednocześnie w Homlu przez rok na maszynistę.

Kiedy rozpoznał powołanie kapłańskie, podjął decyzję o wstąpieniu do seminarium w Rydze, jednak sowiecki pełnomocnik ds. religii nie dał mu pozwolenia. Przez pięć lat jeździł do Mińska, starając się o nie, a jednocześnie kontynuował naukę i formację duchową pod okiem ks. Piątkowskiego. Dojeżdżał do Niedźwiedzicy raz w tygodniu z Nieświeża, gdzie pracował jako zakrystianin. W piątym roku starań otrzymał zgodę i w 1984 r. wstąpił do seminarium w Rydze, gdzie zdał wszystkie zaliczenia i egzaminy. Święceń kapłańskich udzielił mu potajemnie 5 czerwca 1984 r. w Koszedarach na Litwie bp. Vincentas Sladkevičius. Po otrzymaniu rejestracji ze strony władz sowieckich na Białorusi został skierowany przez kard. Julijansa Vaivodsa z Rygi do parafii pw. Narodzenia NMP w Brasławiu; dojeżdżał stamtąd do Opsy, Widz, Połocka i Witebska. W latach 1986–1989 pracował jako proboszcz w Rakowie. Studiował na Wydziale Prawa Kanonicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i w 1992 r. otrzymał tytuł doktora nauk prawnych na podstawie pracy „Zawiązanie sporu w prawie procesowym rzymskim i w kodeksach prawa kanonicznego”. W historii KUL-u był to pierwszy doktorat rzymskokatolickiego kapłana, obywatela Związku Sowieckiego. W tym samym czasie posługiwał katolikom w Mohylewie, Homlu, Bobrujsku, Dzierżyńsku, Zasławiu. Pomagał im odzyskiwać kościoły i rejestrować parafie.

W latach 1989–1996 pracował jako wikariusz w parafii pw. Bożego Ciała w Nieświeżu, a dojeżdżał do Klecka, Kopyla, Starych Darog, Snowia, Horodzieja i Soligorska. Z polecenia kard. Kazimierza Świątka zajął się prowadzeniem Sądu Kościelnego diecezji pińskiej i mińsko-mohylewskiej. Tymczasowe jego biuro mieściło się w Baranowiczach przy ul. Szewczenki. Jednocześnie w 1997 r. pełnił funkcję proboszcza w Stołowiczach k. Baranowicz. W latach 1996–1997 studiował na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Od roku 2000 był proboszczem parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Bobrujsku, a od 2005 – parafii św. Józefa w Wołożynie. Prowadził tam prace remontowe kościoła.

Jako proboszcz był bardzo aktywnym duszpasterzem i białoruskim patriotą. Jak donosiła wówczas prasa, mówił wyłącznie po białorusku i z gorliwością pomagał w odrodzeniu Kościoła katolickiego na terenach dotkniętych sowiecką ateizacją.

Teraz już znam drogę do Katynia
Ze wspomnień księdza Henryka Okołotowicza

Kiedy podjął decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego, miał przed sobą kilka lat wypełnionych administracyjnymi przeszkodami ze strony władz sowieckich. Gdy został księdzem, w podjętej pracy duszpasterskiej dbał nie tylko o żywych. W listopadzie 1984 r. po raz pierwszy odprawił mszę na mogiłach pomordowanych w Katyniu polskich oficerów.

Jak wspominał:

Jeszcze w dzieciństwie, kiedy odmawialiśmy w rodzinie pacierz poranny i wieczorny, babunia Franciszka lub mama Teresa dodawały dodatkowe modlitwy za:„polskich męczenników, których Stalin rozstrzelał w Katyniu”.

Później, gdy uczyłem się w seminarium, babunia zawsze mi mówiła: „Gdy Pan Bóg da i zostaniesz kapłanem, to obowiązkowo pojedź do naszych męczenników w Katyniu i pomódl się tam wśród nich…”.

W czerwcu 1984 r. otrzymałem święcenia kapłańskie i dekret na proboszcza w parafii Brasław i w pierwszej połowie listopada tego roku pojechałem pożyczonym samochodem do Katynia. Około godziny 1.00 w nocy przejechałem znak drogowy „Smolenskaja obłast´”. Na drodze nie ma żadnego samochodu. Jadę dalej w kierunku Smoleńska i nagle po prawej stronie pojawia się jakaś ściana. 3, 5, 10 kilometrów przejechałem, ściana się ciągnie; samochodowe światła wyświetliły jakąś przerwę w ścianie. Zatrzymałem się, zjechałem z szosy. Gdy podszedłem, zobaczyłem, że tą ścianą jest płot o wysokości ponad 4 m, a ja stoję przed otwartą bramą. Było koło godziny 2.00, ciemno, głęboka noc i tylko szumi las. Pojechałem dalej w kierunku Smoleńska i dojechałem do stacji kolejowej Kozie Góry. Zatrzymałem się i do godziny 6.00 przesiedziałem w samochodzie. Kiedy zaczęło świtać, pojechałem z powrotem do tej bramy w lesie. Od szosy przez tę bramę w głąb lasu szła droga. Zjechałem z szosy i postawiłem samochód na uboczu. Jak się później okazało, bardzo dobrze, że nie pojechałem samochodem w głąb lasu. Po szosie jechał traktor. Zatrzymałem go i zapytałem traktorzysty: „Gdzie jest Katyń i dlaczego las jest ogrodzony takim wysokim płotem?”.

Traktorzysta odpowiedział: „Ta ziemia i las należą do miejscowego kołchozu, a w tym lesie ogrodzonym wysokim płotem znajdują się mogiły Polaków”.

Wziąłem walizkę z rzeczami liturgicznymi i poszedłem przez bramę w głąb lasu. Na bramie, na drzewach były poprzybijane znaki i napisy: „wjazd zabroniony”, „przechadzki zabronione”, „zbieranie jagód, grzybów zabronione”, „fotografowanie zabronione”. Za nieprzestrzeganie tych znaków grozi mandat i kara administracyjna. Gdzieś 200 metrów od bramy, po prawej stronie w krzakach widzę mogiłę i niewielki pomnik z gwiazdą. Pomyślałem sobie: nie może być, żeby to była taka mogiłka i pomnik po Polakach, no i po co tu sowiecka gwiazda? Idę dalej drogą w głąb lasu i po jakichś 250 m z prawej strony widzę wielką polanę otoczoną betonowym pierścieniem, na którym jest napis po polsku i po rosyjsku: „Tu są pochowani Polacy, zamordowani przez hitlerowców w 1941 roku”, a na ziemi, wewnątrz tego pierścienia leży 6 czy 7 masywnych betonowych płyt.

Na jednej z tych płyt urządziłem ołtarz i odprawiłem Mszę św. za wszystkich pomordowanych tu w katyńskim lesie. Następnie odprawiłem „Nabożeństwo poświęcenia cmentarza (5 stacji) z Dnia Zadusznych”, odmówiłem Brewiarz, wziąłem do worka nieco tej ziemi. Miałem ze sobą kilka obrazków Matki Bożej Częstochowskiej i flagę Polski. Obrazy położyłem na płytach i zamocowałem kamieniami, a flagę Polski umocowałem na betonowym pierścieniu.


Fragment z publikacji Wydawnictwa IPN "Kościół katolicki w ZSRS w relacjach duchownych."
Zdjęcie: : Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna”