POLSKIE OBYCZAJE

święto ruchome Poniedziałek Wielkanocny

Poniedziałek Wielkanocny – nazywany także drugim dniem świąt, upływa pod znakiem spotkań rodzinnych i towarzyskich. Z dawien dawna jest dniem zabaw, zalotów, psot, żartów, ogólnej wesołości i radości. Wśród licznych zwyczajów i obrzędów związanych z tym dniem nie brakuje również momentów poważniejszych i bardziej uroczystych. Do takich należy obyczaj święcenia pól kropidłem z palmy wielkanocnej, wcześnie rano w Poniedziałek Wielkanocny, zachowany dotychczas na Ziemi Sądeckiej, Rzeszowskiej i Tarnowskiej.

O świcie gospodarze udają się na swe pola, aby pomodlić się, skropić zagony  wodą święconą i przyklękając przed każdą skibą, wbić w nią mały krzyżyk palmowy lub ułamek palmy wielkanocnej – na błogosławieństwo boże i na pomyślność wszystkich prac rolniczych. Dotychczas jeszcze, po zakończeniu tego obrzędu,  na polach rozpala się ogniska i smaży na nich jajecznicę. Spożywa się ja wraz z przyniesionymi z domu resztkami święconego. Palenie ogni na polach sprzyja spotkaniom i sąsiedzkim pogawędkom. Gospodarze nawołują się, zapraszają do swych ognisk, częstują się wódką, jajecznicą i domowymi specjałami.


Na Śląsku Raciborskim, we wsi Pietrowice Wielkie, w Poniedziałek Wielkanocny odbywa się  procesyjny objazd pól  zwany niekiedy procesją stu koni. Z kościoła parafialnego w Pietrowicach Wielkich, wyrusza, po sumie, kawalkada złożona z co najmniej kilkudziesięciu odświętnie ubranych jeźdźców, na koniach w uprzęży przystrojonej kwiatami i wstęgami. Na czele procesyjnego orszaku jedzie konno ksiądz proboszcz, w uroczystych, mszalnych szatach, w asyście najznaczniejszych gospodarzy, z których jeden trzyma w ręku krucyfiks, drugi figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego. Orszak ten objeżdża wieś i należące do niej pola, po czym udaję się do pobliskiego, XVII – wiecznego kościółka pątniczego, pod wezwaniem Świętego Krzyża, w Pietrowicach Starych. Odprawia się tam msza  zamówiona przez miejscowych rolników, we wszystkich ich intencjach, a przede wszystkim w intencji wiosennych prac polowych oraz przyszłych dobrych plonów. Nabożeństwo kończy się uroczystym błogosławieństwem procesyjnego orszaku konnego. W drodze powrotnej procesja jedzie inna drogą, ale także granicami parafii, obrzeżami pól i łąk, błogosławiąc ziemi i  wszystkim uprawom.

Ostatni kilometr drogi, przed (kościołem parafialnym w Pietrowicach Wielkich) przebywa galopem. Wyścig konny, zamykający uroczystość, odbywa się na cześć Zmartwychwstania Pańskiego i jest wyrazem dziękczynienia i radości.
Procesyjny objazd pól pierwotnie praktykowany był w intencji pomyślnej wegetacji zbóż. Związany później z wielkanocną tradycja chrześcijańską, znany był w Niemczech, na Morawach i Łużycach, a w Polsce na całej Ziemi Raciborskiej. W Pietrowicach zachował się i jest kontynuowany dzięki miejscowym proboszczom, którzy - w swej pracy duszpasterskiej - odwołują się do miejscowej tradycji, jednoczącej we wspólnym świętowaniu parafian obydwu narodowości - Polaków i Niemców.

W całej Polsce, Poniedziałek  Wielkanocny jest jednak przede wszystkim  dniem wesołości i  swawoli. Najważniejszym i najbardziej znany zwyczajem jest oblewanie się wodą  czyli śmigus – dyngus. Początkowo nazywano  to dwa odrębne i bardzo stare obrzędy.

Śmigusem (z niem .Schmechostern- czyli  bić na Wielkanoc; schmechen= bić, uderzać, Ostern=Wielkanoc) zwano zwyczaj oblewania wodą, głównie dziewcząt na wydaniu i młodych kobiet, a także smaganie się zielonymi  gałęziami  i witkami wierzbowymi lub uplecionymi z nich batami (był to tzw. śmigus zielony).Na Śląsku Cieszyńskim np. najpierw polewano wodą gospodynie i ich córki, a następnie suszono je , uderzając korwaczami , czyli biczami  uplecionymi z  wierzbowych gałązek.

Natomiast dyngusem (z niem. dingen = wykupywać) zwano pochody młodzieży męskiej, często w przebraniach i z różnymi rekwizytami (np. z traczykiem, z barankiem, z kurkiem dyngusowym), połączone zawsze z wesołą kwestą świąteczną -  z wypraszaniem darów, przede wszystkim jaj wielkanocnych i świątecznego jadła.

Z czasem obrzędy te zostały połączone  pod wspólną nazwą śmigusa - dyngusa (zwanego także śmigurtem lub śmigustem) i zdominowane przez polewanie się wodą. Jest to swawolna i nie pozbawiona zalotów zabawa młodzieży, od wieków praktykowana we wszystkich stanach. Nie na darmo więc Poniedziałek Wielkanocny nazywany jest również Lanym Poniedziałkiem.
W tej zabawie tej inicjatywa zwyczajowo należała do chłopców, którzy na ładne, żwawe i lubiane dziewczęta wylewali całe konwie i wiadra wody, a nawet pławili je w stawach, sadzawkach i korytach do pojenia bydła. Dziewczyny chowały się i uciekały z piskiem przed śmigurciarzami, ale w gruncie rzeczy były zadowolone. Im więcej wody wylano na pannę, tym większy był dla niej honor. Znaczyło to bowiem, że dziewczyna ma powodzenie i tzw. wzięcie . Prawdziwym zmartwieniem był natomiast brak śmigurciarzy, suche ubranie i włosy. Nie było więc końca szamotaniu, śmiechom, gonitwom i piskom i nieprzerwanie, całymi strumieniami, lała się woda.

We wsiach kujawskich istnieje jeszcze ciekawy zwyczaj przywoływek dyngusowych. Chłopcy z całej wsi, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Klubu Kawalerów (tradycje tego klubu sięgają XIX w.) o zmierzchu w Wielką Niedzielę, lub w Poniedziałek Wielkanocny rano, idą w pochodzie, z orkiestrą na największego we wsi  plac. Tam z zainstalowanego podestu, a kiedyś także z wysokiego drzewa lub dachu karczmy, ogłaszają - najpierw rozpoczęcie przywoływek, potem zaś recytują wierszyki o miejscowych dziewczynach, ze wszystkich po kolei domów. Chwalą je lub ganią, nie szczędząc im różnych napomnień higienicznych i zapowiadają ile wody się na którą  poleje i czy kto je od tego wykupi, tzn. czy znajdzie się wśród zebranych kawaler który stanie za dziewczyną i ochroni ją od zbyt złośliwych psot dyngusowych.

Dziewczyny przywoływane ładnie mogły więc - i mogą dotychczas - spać spokojnie. Wiadomo, że w następnym dniu przyjdą do ich domów kawalerowie, którzy wprawdzie obleją je  wodą ( najpierw komitecką , czyli zwykłą, później pachnącą, czyli perfumami), ale potem będą pilnować, żeby już nikt więcej ich nie niepokoił.

Inaczej wyglądał - i wygląda -  los dziewcząt brzydkich, nie lubianych, nieporządnych i niegospodarnych. Takie zawsze przywoływano szpetnie, oblewano bezlitośnie wodą i równie bezlitośnie wyśmiewano ich wady, szpetotę, niechlujstwo, szydząc przy tym z ich nikłych szans na zamążpójście.

W przeszłości chodzenie po dyngusie  oznaczało kwestę wielkanocną dzieci i młodzieży. Chodząc od domu do domu składano gospodarzom życzenia wesołych świąt, pomyślności, licznego i zdrowego przychówku, niekiedy polewano ich przy tym wodą, zawsze przymawiano się o dary:

Przyszliśmy tu po dyngusie,
zaśpiewamy o Jezusie,
o Panience i Piotrze,
o judaszu i o łotrze.
A gosposia dobra szczera,
da nam placka da nam sera.

Po dyngusie chodzono z traczykiem lub inaczej z barankiem  wielkanocnym; był to umieszczony w umajonym ogródku tracz z drewna lub baranek z piłą w łapkach-  pamiątka tego, że mały Jezus pomagał św. Józefowi – cieśli w jego zajęciach.

Na Ziemi Krakowskiej chodzono z ogrojczykiem, czyli z wózeczkiem ogrodzonym sztachetkami, wysłanym mchem lub zielona bibułką. Wożono w nim figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego z czerwoną chorągiewką i ręką uniesioną w błogosławiącym geście.

W Małopolsce, głównie w Limanowej i okolicach chodzili przebierańcy zwani dziadami śmigustnymi  lub słomiakami, ponieważ nosili słomiane czapy i opasywali się powrósłami ze słomy. Obchodzili domy w milczeniu, tylko od czasu do czasu gwizdali lub turkali i ukali, dlatego że - według legendy - wyobrażali żydowskich wysłanników, którzy nie chcieli uwierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa i ogłosić dobrej nowiny, za karę utracili więc głos.

W okolicach Mielca chodziły dziady śmigustne  tzw. mówiące  i polewając gospodarzy wodą ze swoich sikawek - wielkich drewnianych szpryc, życzyły im dobrego urodzaju.
Podobnie zachowywały się krakowskie i podkrakowskie siudy -para przebierańców wielkanocnych - dziad i baba, chodzących po krakowskim Zwierzyńcu, a także w okolicach Bochni i Wieliczki, zaczepiających przechodniów, polewających ich wodą i dopraszających się datków.

W Polsce  centralnej, a głównie nad Pilicą, w okolicach Rawy Mazowieckiej, a także Łowicza, Sieradza i Łęczycy, Na Śląsku i w Wielkopolsce, w okolicach Kalisza, w Poniedziałek Wielkanocny chodzono kurkiem dyngusowym, żywym, a czasem z wypchanym lub glinianym kogutem umieszczonym na dwukołowym, czerwonym wózeczku. Wózek toczyli chłopcy zwani kurcarzami. Mieli ze sobą (prócz wózka) kosze na datki, sikawki dyngusowe, klekoty zwane niekiedy bocianami kurcarskimi lub żmijki dyngusowe ze składanych deseczek, zakończonych szpikulcem do straszenia i kłucia dziewcząt. Obchody kurcarskie miały zawsze charakter zalotów i były połączone z chodzeniem w konkury. Miały sprzyjać kojarzeniu młodych par i zapewniać rodzinom zdrowe i liczne potomstwo. Kogut bowiem od wieków był symbolem siły, urody i męskości.

Wszystkim śmigurciarzom za ich śpiewy i żarty rozdawano jajka, świąteczne ciasto i pieniądze.

Każdego roku, w Poniedziałek Wielkanocny ( i także w następujący po nim Wtorek) mieszkańcy Krakowa odwiedzają tłumnie kiermasz świąteczny zwany emausem  (od nazwy biblijnego miasteczka Emaus, do którego według Ewangelii św.Łukasza szedł z dwoma młodzieńcami zmartwychwstały Chrystus). Podobny kiermasz zwany drugim emausem odbywał się niegdyś w Niedzielę Przewodnią. Obydwa łączyły się z uroczystymi nabożeństwami, procesjami i odpustami w pobliskich kościołach.

Kramy emausowe w przeszłości, a także w naszych czasach, pełne są odpustowych ciast i słodyczy, obwarzanków, różańców z ciasta, piernikowych serc i cukierków; pełne są zabawek, gwizdków, trąbek, glinianych kogutków i innych cacek oraz różnych błyskotek. Słyną jednak przede wszystkim z zabawek emausowych nie spotykanych poza Krakowem: z oryginalnych figurek przedstawiających krakowskich mieszczan, dorożkarzy, przekupniów i - przede wszystkim - kiwających się na sprężynkach Żydów, w tradycyjnych strojach i lisich czapach.

Kiermasz ten odbywający się na krakowskim Zwierzyńcu, w pięknej staromiejskiej scenerii, barwny, wesoły i gwarny jest nieodłącznym elementem krakowskich obchodów wielkanocnych.

Wyłącznie krakowskim zwyczajem była niegdyś rękawka  odbywająca się we Wtorek Wielkanocny, zwany także trzecim dniem świąt Wielkanocy. W tym dniu Krakowianie udawali się tłumnie na wzgórze na Krzemionkach (legenda głosi, że jest to kopiec Kraka, mitycznego założyciela krakowskiego grodu, który rzekomo usypano nosząc ziemię w rękach i w rękawach) i zrzucali z góry jabłka, jajka i resztki święconego, czekali na nie i chwytali je biedacy, a zwłaszcza ciągle głodni krakowscy żaczkowie.

Toczenie żywności po zboczu domniemanego grobu tłumaczy się także jako pozostałość  przedchrześcijańskich ofiar z żywności i jaj, jakie przodkowie nasi składali niegdyś  na mogiłach podczas wiosennych świąt zaduszkowych.

W obecnych czasach nazw emaus i rękawka  używa się dla przykościelnych świątecznych, zwyczajowych jarmarków i kiermaszy.