Ks. Zdzisław Malczewski TChr - korespondencja z Brazylii dla Polonijnej Agencji Informacyjnej
Mimo upływu już ponad 150 lat od kiedy pierwsi emigranci polscy wybrali Brazylię, jako kraj osiedlenia, jak również utrudnień politycznych wynikających z praw nacjonalizacyjnych z 1938 r. wprowadzonych przez prezydenta Getúlio Vargasa, oraz trwającej wymiany pokoleniowej, postrzegamy różnorodne przejawy kulturowe, które dobrze zachowały się wśród Polonii brazylijskiej.
Najbardziej widocznym znakiem kultury popularnej są dziesiątki polonijnych zespołów folklorystycznych działających w południowych regionach tego kraju. W ostatnich latach wzrasta zainteresowanie nauką języka przodków. Powstają na mapie Brazylii nowe punkty, gdzie prowadzone są kursy języka polskiego. Chociaż w okresie trwającej pandemii Covid-19 nie ma praktycznie możliwości prowadzenia lekcji języka polskiego z udziałem uczniów, to jednak dzięki internetowi, organizowane są spotkania dla pragnących uczyć się języka przodków. Najbardziej dostrzegalnymi znakami kulturowymi Polonii brazylijskiej są tradycje związane z polską religijnością, która pomimo upływu czasu trwa mocno zakorzeniona w duszy i praktykach duchowych! Wśród różnych tradycji związanych z wiarą katolicką, które przywieźli ze sobą do kraju osiedlenia, najbardziej widocznym jest kult Pani Jasnogórskiej.
Na potwierdzenie mojej tezy, że polskość w Brazylii się zachowała dzięki religijności kolejnych pokoleń emigracyjnych, pragnę przybliżyć dwa wydarzenia z zakończonego - przed kilku dniami - 2021 roku.
Kiedy restrykcje sanitarne z powodu Covid-19 zostały w ubiegłym roku w Brazylii trochę złagodzone zadzwonił do mnie prokurator Damasio Sobisiak, prosząc aby w sierpniu br. odprawić Mszę św. w języku polskim w jednej wspólnocie polonijnej należącej do dwóch sąsiadujących ze municypiów Casca i Santo Antônio do Palma w stanie Rio Grande do Sul. Wybrałem się zatem w trasę około 250 km, aby sprawować Mszę św. w języku polskim we wspólnocie polonijnej będącej już w 4, 5, 6 generacji naszych osadników. 21 sierpnia 2021 r. mogłem sprawować Mszę św. ku czci Pani Jasnogórskiej w kaplicy zbudowanej przed 2 laty w stylu zakopiańskim. Świątynia powstała w miejscu poprzedniej, którą Polonusi wznieśli w 1966 r. z okazji Millenium Chrztu Polski. Pomysłodawcą budowy był ówczesny proboszcz parafii w Santo Antônio do Palma ks. Walenty Nowacki, były kapelan lotników słynnego Dywizjonu 303 w okresie drugiej wojny światowej. Kaplica stała się znakiem wiary tamtejszych Polonusów oraz miejscem do modlitwy w języku polskim dla okolicznych potomków osadników należących do dwóch parafii w Casca oraz Santo Antônio do Palma. Niestety upływający czas i pogoda przyczyniły się do zniszczenia wspomnianej kaplicy! Przed 3 laty wspomniany prokurator zasugerował swojemu wujkowi, a proboszczowi w parafii Santo Antônio do Palma ks. Janowi Sobisiakowi, aby zbudować na miejsce zniszczonej kaplicy, nową w stylu zakopiańskim. Z mojego długiego już życia emigracyjnego postrzegam, że nie ma przypadków. Otóż pewnego dnia policja zatrzymała ciężarówkę wiozącą drzewo pochodzące z nielegalnego wyrębu. Aktualnie w Brazylii obowiązuje prawo ochrony drzewostanu będącego praktycznie w zaniku na skutek niekontrolowanego od czasów kolonizacji wycinania lasów. Kiedy prokurator Damasio Sobisiak dowiedział się o zatrzymaniu ciężarówki z bezprawnie wyciętym drzewem, skierował do kompetentnych władz (IBAMA – Brazylijski Instytut Środowiska i Odnawialnych Zasobów Naturalnych) prośbę o przeznaczenie tego budulca na postawienie nowej kaplicy. Prośba spotkała się z przychylnością władz, które przeznaczyły drzewo na zbudowanie nowej świątyni. Architekt przygotował plan budowy zgodnie z zakopiańskim wzorem i wykonał swoją pracę bezinteresownie. Szczególnym elementem, który zwraca uwagę Polaka, to nie tylko styl zakopiański, ale przede wszystkim tabernakulum wykonane z drzewa w kształcie kuli ziemskiej i zaznaczeniem Polski i Brazylii. Kiedy otwiera się tabernakulum, wówczas dostrzega się linię prowadzącą z Polski do Brazylii. W ten sposób prokurator Damasio Sobisiak - potomek polskich osadników, zajmujący poważne stanowisko w brazylijskim sądownictwie, pragnął utrwalić pamięć o podjętej długiej podróży swoich przodków wybierających Brazylię na kraj swojego osiedlenia, gdzie mogli znaleźć upragnioną wolność i stać się właścicielami dużych terenów ziemi pod uprawę i zapewnienie godnego życia dla siebie i swoich dzieci.
Rozpoczynając Mszę św. po polsku byłem bardzo zaskoczony tym, że wszystkie pieśni były śpiewane po polsku. Kazanie jednak trzeba było wygłosić w języku portugalskim, aby dotrzeć z przekazem religijnym do młodszego pokolenia, osób nie polskiego pochodzenia, jak też do internautów dzięki realizowanemu nagraniu filmowemu. Wśród wiernych Polonusów był również młody wiekiem prefekt Municypium Santo Antonio do Palma wraz ze swoją małżonką. Starsi potomkowie polskich emigrantów mówią dobrze po polsku, natomiast niektórzy młodzi żalili się, że rodzice nie nauczyli ich mowy przodków! Moja obserwacja ponad czterdziestoletnia obserwacja brazylijskiej polskość zachowała się w sposób szczególny – przez kolejne pokolenia - dzięki religijności tej społeczności!
W tym samym kontekście, jaki wyszczególniłem w tytule tego reportażu, pragnę wspomnieć o jednym małżeństwie mieszanym etnicznie oraz kolejnym moim wyjeździe w głąb tego stanu. Otóż jeszcze przed pojawieniem się pandemii Covid-19, którejś niedzieli przyszło na Mszę św. polonijną w Porto Alegre (mieście będącym stolicą stanu Rio Grande do Sul) młode małżeństwo lekarzy z dwójką swoich dzieci. Lekarka Juliana ma polskie pochodzenie po matce. Ojciec jest z pochodzenia Portugalczykiem. Daniel mąż lekarki posiada pochodzenie wieloetniczne. Kilka lat temu małżonkowie odwiedzili Polskę, która ich bardzo zauroczyła i zafascynowała. Czasem w trakcie rozmowy po Mszy św. w sali przy kawie małżonkowie wspominają, że zastanawiają się czy nie przeniosą się kiedyś do Polski na stałe. Jako obserwator postrzegam, że polskość u lekarki Juliany jest bardzo świadoma i mocna. Podczas naszych polonijnych Mszy św. śpiewa Psalm responsorialny (tak po polsku, jak też po portugalsku). Ponadto uczestniczy w kursie języka polskiego, jaki prowadzi dla tutejszych Polonusów mgr Małgorzata Siewierska z Uniwersytetu w Brasílii (UnB). Mamy w Porto Alegre 4 grupy uczące się języka przodków on-line. Kurs odbywa się dzięki pomocy finansowej Państwa Polskiego otrzymanej za pośrednictwem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Kurs organizowany jest przez Konsulat honorowy RP w Rio Grande do Sul i duszpasterstwo polskie w Porto Alegre. Sergio Sechinski pełniący funkcję konsula honorowego i koordynatora rady duszpasterskiej Kapelanii Polskiej posiada duży wpływ na podtrzymywanie ducha polskości w stolicy tego stanu Federacji Brazylijskiej. On też podjął się organizacji kursów języka polskiego. Z kolei lekarz Daniel, małżonek lekarki Juliany, ma wiele sympatii do wszystkiego co związane jest z polskością. Nie sprzeciwia się, kiedy małżonka uczy dzieci wymawiania niektórych słów polskich. Wręcz przeciwnie wyraża satysfakcję z ubogacania swoich dzieci znajomością kolejnego języka. Kilka miesięcy wstecz wspomniana lekarka zapytała mnie, czy bym pojechał do Lagoa Vermelha (około 300 km od Porto Alegre), aby w gospodarstwie rodziców poświęcić kaplicę rodzinną dedykowaną Bożemu Miłosierdziu. Odpowiedziałem, dlaczego nie? Ponieważ jest nas tylko dwóch polskich księży w stanie Rio Grande do Sul, którego terytorium jest trochę mniejsze od Polski (281.730 km2) i jego populacja wynosi ponad 11 milionów mieszkańców (szacuję, że w tym stanie mamy około 700 tys. osób polskiego pochodzenia). Drugi polski duchowny jest proboszczem parafii terytorialnej pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Dom Feliciano oddalonym o 170 km od Porto Alegre i praktycznie nie opuszcza swojej parafii, aby pospieszyć z posługą do jakiejś wspólnoty polonijnej na terenie tego stanu. Ze względu na pełniona przeze mnie już od prawie 13 lat funkcję rektora Polskiej Misji Katolickiej w Brazylii, a także fascynację silną polskością w tym stanie, gdy otrzymuję zaproszenie od jakiejś wspólnoty polonijnej proszącej o odprawienie Mszy św., wówczas wybieram się, aby spełnić moja misję. Owocem moich spotkań z Polonusami i prowadzonych niezależnych badań odnośnie Polonii brazylijskiej, czego owocem jest kilkanaście książek, setki artykułów naukowych opublikowanych w różnych specjalistycznych wydaniach książkowych, tekstów popularno-naukowych, udział w uczelnianych konferencjach związanych z problematyką emigracyjną (Brazylia, Polska, Włochy), jak też różnych instytucji i organizacji, z których otrzymuję zaproszenia do wzięcia udziału. Ponadto moje doświadczenie bycia wśród brazylijskich Polonusów ponad 40 lat życia w Brazylii, upoważnia mnie do wyrażania moich osobistych spostrzeżeń czy wniosków na temat społeczności polonijnej w tym kraju. Jeszcze przed pandemią Covid-19 wyjeżdżałem do różnych miasteczek czy kolonii w Rio Grande do Sul aby spełnić prośbę o odprawienie Mszy św. i wygłoszenie okolicznościowego kazania. Wiele razy wybierała się ze mną grupa Polonusów z naszego duszpasterstwa polonijnego z Porto Alegre, aby podtrzymywać śpiew pieśni w języku polskim i promować integrację naszych środowisk etnicznych. Ponadto mieszczuchom dobrze robi taki wyjazd do tzw. interioru, aby poznać wspólnoty polonijne rozsiane w tym południowym stanie brazylijskim. Tak więc wybraliśmy się 11 grudnia br. w podróż. Z tym, że wierni wyjechali busem, a ja oddzielnie samochodem, gdyż po drodze chciałem się zatrzymać, aby poznać kolejny słynny polonik. W moich amatorskich, samodzielnych badaniach mam już zebraną pokaźną liczbę poloników przygotowywanych do drugiego tomu „Polskie ślady w Brazylii”. Otóż po przejechaniu blisko 200 km od Porto Alegre, przed miasteczkiem Veranópolis (do 31 grudnia 1943 r. miasteczko nosiło nazwę Alfredo Chaves) zjechałem z drogi asfaltowanej i bitą drogą dotarłem do podstacji elektrowni wodnej nazwanej Monte Claro (Jasna Góra). Na rzece Rio das Antas w 2002 r. rozpoczęto budowę zapory wodnej, dzięki której powstała elektrownia. Pierwszy generator został inaugurowany w 2005 r. Elektrownia posiada moc 130 MW. Po jednej stronie rzeki usytuowane jest municypium Bento Gonçalves, a po drugiej stronie Veranópolis. W pobliżu wspomnianej rzeki osiedlili się polscy emigranci w latach 1890-tych. Ze względu na budowę zapory oraz elektrowni wiele polonijnych rodzin przeniosło swoje domostwa w inne regiony tego stanu. Dla upamiętnienia polskiej społeczności żyjącej poprzez dziesiątki lat w tamtym regionie, który został przeznaczony na rezerwat wodny, tak zaporę, jak elektrownię nazwano Monte Claro (Jasna Góra). Aby jeszcze bardziej wzbudzić moją radość jadąc w kierunku podstacji elektrowni zauważyłem, że bita droga też nosi nazwę Monte Claro. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów spotkałem kolejny znak z tą samą nazwą, a mianowicie drogowskaz wskazujący wjazd na szczyt górski nazwany również Monte Claro (Jasna Góra). Ze szczytu górskiego rozciąga się przepiękny widok na płynącą w dolinie rzekę Rio das Antas. Jednak, aby dostać się na wspomniany szczyt łańcucha górskiego, należało się zatrzymać przy bramie wjazdowej, jako, że teren jest prywatny i za pobyt należało uiścić opłatę 10,00 Reais (jakieś 7,00 zł.). Kiedy wyszła kobieta - z cienia zapewniającego jej znośniejsze i mniej męczące powietrze przez rosnące gęsto drzewa - , aby pobrać ode mnie opłatę, zacząłem ją grzecznie podpytywać, czy wie gdzie znajduje się przeniesiony cmentarz polski z niziny, która została zalana wodą rezerwatu, a także o los istniejącej przed laty kaplicy. Ponieważ nie potrafiła mi odpowiedzieć na moje pytania, zawołała właściciela terenu, który akuratnie uprawiał sobie poobiednią sjestę wylegując się wygodnie na hamaku. Kiedy podszedł do mnie, powiedziałem, że jestem polskim księdzem i że szukam w tym regionie śladów po polskich osadnikach. Odpowiedział mi z pewną dumą, że jego matką była Polka, a ojcem Niemcem. Oczywiście jego rodzice byli potomkami pierwszych osadników na tym terenie. Po ciekawej pogawędce z właścicielem, nawet nie chciał słyszeć o tym, abym zapłacił za wjazd na jego teren, bo według niego pobyt księdza na terenie włości już jest dla niego błogosławieństwem. Podjechałem więc samochodem na sam szczyt wzgórza i poddałem się kontemplacji piękna widoków. Właściciel przygotował to wzgórze na przyjazd chętnych, aby sobie mogli rozbić namiot, pobyć przez parę dni na łonie natury i podziwiać przepiękne widoki i bogactwo natury wraz z wijącą się w dolinie rzeką Rio das Antas. Po krótkim pobycie wybrałem się w dalszą drogę, aby jeszcze przed końcem dnia dotrzeć do hotelu w miasteczku Lagoa Vermelha.
Postanowiłem jednak, że w niedalekiej przyszłości powrócę do tego miejsca, gdyż chciałbym odwiedzić mauzoleum, gdzie spoczywają prochy przodków przeniesione z cmentarza, który wraz z domami, stodołami podzielił wspólny los: wody rezerwatu pokryły tyle lat pracy, życia rodzinnego, wspólnotowego tylu pokoleń polonijnych. Zamierzam przyglądnąć się z bliska innym śladom polskości w tamtym regionie. Włącznie z zaporą i elektrownią wodną, nazwanymi Monte Claro. Czy ta nazwa nie jest wymowna, dla nas Polaków?
Późnym popołudniem dojechałem do Lagoa Vermelha, pokonując kilkadziesiąt kilometrów kamienistej drogi, co mi przypomniało moje pierwsze 10 lat życia w tym samym stanie posługując w 2 parafiach z kościołami filialnymi, do których dojeżdżało się bitą, kamienistą drogą. Pod wieczór wieczór przybyło małżeństwo lekarzy Juliana i Daniel, aby nas powitać w Lagoa Vermelha, ich rodzinnej ziemi. Zgodnie z wylewnością i serdecznością typową dla Brazylijczyków, powitań i radości ze spotkania nie miało końca. Wieczorem z całą grupą wiernych z Porto Alegre udaliśmy się na wspólną kolację do jednej z pobliskich restauracji. W niedzielę po śniadaniu, przyjechał do nas lekarz Daniel, aby na poprowadzić z miasta kilkanaście kilometrów do gospodarstwa rolnego (około 500 ha) swoich teściów, gdzie została zbudowana gustownie z drzewa kaplica mogąca pomieścić około 30 osób. Trzeba zaznaczyć, że to nie jest miejsce kultu publicznego, ale prywatna kaplica rodzinna. Na uroczyste poświęcenie kaplicy, wspólną Mszę św., a także chrzest małej Agatki (na który uzyskałem zgodę miejscowego proboszcza) zebrała się grupa gdzieś ponad 60 osób z najbliższej rodziny właścicieli wspomnianego gospodarstwa, gdzie oprócz upraw kukurydzy i soi prowadzą również hodowlę krów i owiec. Na wspólne niedzielne spotkanie przybyli też inni krewni przebywszy z innych miasteczek, czy kolonii kilkadziesiąt kilometrów. Po uroczystej Mszy św., podczas której nie zabrakło polskich pieśni religijnych, zostaliśmy zaproszeni na wspólną brazylijską biesiadę. W cieniu wysokich drzew ustawiono kilka stołów przy których mieliśmy możność nie tylko prowadzenia rozmów, ale także delektowania się specjalnością tego stanu jakim jest mięso z rożna nazywane churrasco. Moda, jaka zapanowała przed kilku laty w Polsce, aby przygotować świątecznego grilla, to w porównaniu z brazylijskim churrasco jest to po prostu miniaturą i nie posiada tego smaku. Inaczej smakuje brazylijskie mięso wołowe ze zwierzęcia żyjącego na luzie na obszernych łąkach, a inaczej mięso w Polsce z hodowanego zwierzęcia w zamkniętym pomieszczeniu i często żywionego sztucznymi paszami. Na nasze biesiadowanie na łonie natury poświęcono trzy zwierzęta, a mianowicie: małego prosiaka (specjalnie pieczonego z odpowiednim nadzieniem), barana oraz młodego byczka. Oczywiście do upieczonych mięs serwowano różne sałaty, a także beczkowe piwo. Warto w tym kontekście podkreślić, że stan Rio Grande do Sul wyróżnia się spośród innych stanów tego kraju. Mieszkaniec tego stanu nazywany Gaucho podtrzymuje swoje tradycje, takie jak: poezja, śpiew, muzyka, taniec, odpowiednie stroje regionalne. Wielu mężczyzn wystroiło się tej niedzieli w swoje regionalne stroje, jak też umilali nam czas swoimi śpiewami przy akompaniamencie akordeonu, czy też deklamując piękną poezję gauszoską. Tak ojciec lekarki Juliany, jak też jego brat wystrojeni jak należy, aby podkreślić swoją dumę gaucha są autorami ciekawych książek. Dostąpiłem tej niedzieli zaszczytu otrzymania książki autorstwa wujka lekarki Juliany z odpowiednią dedykacją. Już kilka miesięcy wcześniej, po odwiedzinach swoich rodziców, wspomniana Juliana przywiozła mi z dedykacją dar swojego ojca w postaci książki jego autorstwa. Klimat wspólnego spotkania przy biesiadowaniu napełniony był duchem wielkiej serdeczności, życzliwości, jakiej - my przybysze ze stolicy stanu - doznawaliśmy od rodziny, która nas ugościła, ale także ciesząc się wyrażała serdeczną wdzięczność za przyjazd na ich świętowanie poświęcenia ładnej kaplicy dedykowanej Bożemu Miłosierdziu. Po wspólnym obiedzie mieliśmy jeszcze jeden charakterystyczny, polski akcent! Otóż wspomniany przeze mnie prokurator Damasio Sobisiak spokrewniony z lekarką Julianą przywiózł ze sobą kilkudziesięciocentymetrową sadzonkę polskiego dębu oraz słoik z ziemią przywiezioną z Polski. Posadziliśmy małego dęba w pobliżu poświęconej kaplicy! Przemawiając przy tej okazji zauważyłem, że tak jak polski dąb ma swoją moc i długowieczność, tak polskość w Brazylii też jest głęboko zakorzeniona w kolejnych pokoleniach wyrażając swoją siłę i piękno! Oby ten posadzony dąb był symbolem istniejącej przyjaźni, współpracy między naszymi krajami: Brazylią i Polską! Nota bene, kiedy jechałem w sierpniu 2021 r., aby odprawić po polski Mszę św. w pobliżu miasteczka Casca, po drodze, odwiedziłem dom wspomnianego prokuratora. W otoczeniu domu wiele dużych już rosnących dębów polskich, w ogródku białe brazylijskie kwiaty i czerwone polskie maki. Już nie będę opisywał znaków polskich w dużym, piętrowym domu Damasia Sobisiaka, który w brazylijskiej hierarchii społecznej zajmuje poczesne miejsce, ale także jest bardzo aktywnym liderem polonijnym w regionie Casca.
Pisząc o postrzeganej przeze mnie głębokiej polskości wyrażanej z wielką dumą przez osoby wywodzące się z rodu Piastów żyjące w stanie Rio Grand do Sul, nie mogę pominąć faktu, że we wspomnianej poświęconej kaplicy nie zabrakło obrazu Pani Jasnogórskiej. Trudno by znaleźć rodzinę o polskich korzeniach, w której domu nie było by obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie mogę zanegować faktu postępującej asymilacji wśród potomków naszych osadników, szczególnie tych którzy mieszkają w dużych miastach. W tzw. interiorze (czyli w głębi stanu, czy kraju), czyli na koloniach polskich, małych, kilkudzisięciotysięcznych miasteczkach poczucie polskości tak w wymiarze indywidualnym, jak też wspólnotowym jest o wiele głębsze, często (podczas rozmowy) podkreślane z wielką dumą. Natomiast w metropoliach, gdzie liczbowo jest jeszcze pokaźna społeczność polonijna, to jednak odległości dzielące ludzi od siebie, czy miejsc wspólnych spotkań takich jak polski kościół, czy stowarzyszenie polonijne nie przyczyniają się do podtrzymywania swojej charakterystyki etnicznej. Ubolewam, jako obserwator, że osoby polskiego pochodzenia żyjące w metropoliach szybko poddały się procesowi asymilacji. Natomiast, jak wskazują dokumenty Kościoła poświęcone duszpasterstwu migrantów podkreślają ważność i bogactwo (w wymiarze kulturowym, religijnym) migranta przez wprowadzenie w swoje życie integracji! Po prostu przyjmuję wartości kraju, który mnie przyjął, ale z drugiej strony staram się zachować, pielęgnować wartości kraju mojego pochodzenia i mojej formacji ogólnoludzkiej. W interiorze, na koloniach, czy w miasteczkach, gdzie społeczność polonijna stanowi pokaźny procent wśród mieszkańców, nawet młode pokolenie, tak dzieci, jak młodzież nie wstydzą się swojego pochodzenia. Wymownym znakiem są liczne zespoły folkloru polskiego, nie tylko te istniejące od wielu, wielu lat, ale szczególnie te powstałe w ostatnim okresie. Nie mogę pominąć faktu zainteresowania się wśród młodego pokolenia nauką języka polskiego. Wspomniałem na początku tego reportażu o pandemii, która wstrzymała prowadzenie w tradycyjnym wymiarze lekcji języka polskiego. Ponadto ciągle odczuwamy brak nauczycieli po studiach polonistycznych, jak też przysyłanych z Polski. Cóż z tego - dla przykładu - że rząd stanowy Rio Grande do Sul, przed kilku laty, zatwierdził możliwość uczenia tzw. drugiego języka ojczystego w szkołach publicznych w tych regionach, gdzie występuje pokaźny procent osób danej etnii, aby uczniowie mogli się uczyć języka swojego pochodzenia. Wymóg prawny jest taki, aby nauczyciel posiadał ukończone studia – w naszym przypadku – polonistyczne. Tutaj występuje niestety pokaźny brak przygotowanych na miejscowych uczelniach nauczycieli by prowadzili w szkołach publicznych w siatce zajęć lekcyjnych naszego pięknego języka polskiego. Przed zakończeniem tego reportażu pragnę podkreślić dla przykładu, że mamy bardzo dobry klimat panujący tutaj w Brazylii ku temu, abyśmy mieli przygotowanych „swoich nauczycieli uczących mowy ojczystej”. Przed trzema laty, w ramach przygotowań do uroczystych obchodów stulecia odzyskania niepodległości Polski, towarzyszyłem Sergiowi Sechinskiemu – konsulowi honorowemu RP w tym stanie w oficjalnej wizycie w rektoracie Papieskiego Uniwersytetu Katolickiego (PUC-RS) w Porto Alegre, aby wspomniana uczelnia udostępniła odpowiednią salę na zorganizowanie koncertu w wykonaniu polskiego pianisty. W trakcie wspomnianej rozmowy ze strony jednego z profesorów zostało skierowane do nas zapytanie, czy strona polska nie byłaby zainteresowana utworzeniem na tej uczelni katedry języka polskiego, a także literatury, historii! Dla nas dwóch, to było miłe zaskoczenie! Zaczęliśmy szukać uczelni w Polsce, czy była by wola podpisania umowy współpracy międzyuczelnianej. Niestety pojawił się Covid-19 i projekt powstania katedry polskiej w Porto Alegre pozostał na uboczu. Wizyta oficjalna w Porto Alegre dra Jakuba Skiby ambasadora Rzeczpospolitej Polskiej w Brazylii, jaka miała miejsce w połowie grudnia ubiegłego roku i spotkanie z rektorem Papieskiego Uniwersytetu Katolickiego i jego najbliższymi współpracownikami spowodowała to, że temat powstania katedry polskiej nie został zapomniany, ale powrócił już na wyższy poziom, w który włączył się z entuzjazmem polski dyplomata. Mamy nadzieję, że w marcu br. dojdzie do spotkania rektora KUL z rektorem PUC i z zamierzeń, projektu może zostać powołana do istnienia nie tylko katedra polska, ale także wymiana studentów, nauczycieli akademickich wspomnianych dwóch uczelni.
Powracając do tytułu reportażu pragnę - na podstawie osobistych obserwacji, zaangażowania w duszpasterstwie polonijnym, prowadzonych rozmów z Polonusami, realizowanych amatorskich badań brazylijskiej społeczności polonijnej – z głęboką świadomością podkreślić, że tam, gdzie w rodzinie, czy społeczności lokalnej praktykowana jest religijność posiadająca polskie elementy odziedziczone po przodkach, tam polskość jest bardzo żywa i głęboka. Niestety, o tym też należy z przykrością wspomnieć, a mianowicie, że ubywa nam w Brazylii duszpasterzy pochodzących z Polski. Obserwuję parafie polonijne, które przez dziesiątki lat były obsługiwane przez Chrystusowców. Ze względu na kurczenie się naszej Prowincji przekazujemy parafie diecezjom. Obejmują te parafie księża brazylijscy o różnym pochodzeniu etnicznym. Co ciekawe, że w tych środowiskach polonijnych miejscowi księża pod wpływem głębokiej polskości podejmują się realizacji polskich religijnych zwyczajów, których nie znali z autopsji, a pod wpływem napotkanej rzeczywistości starają się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom wiernych polskiego pochodzenia!
Powyżej wspomniałem o obecności polskiej w metropoliach brazylijskich, gdzie duży procent Polonusów przeszedł proces asymilacji. Mimo tego procesu są jednak wyjątki. Takim dla mnie wyjątkiem jest chociażby miasto Porto Alegre. Osoby związane z Kościołem Polskim, chociaż nie znające dobrze języka przodków, potrafią wyrażać swoją dumę z polskich korzeni, a także poprzez uczestnictwo we Mszy św. śpiewać pieśni w języku polskim. Dla mnie – aktywnego obserwatora polskości w Brazylii – ewenementem duszpasterstwa polskiego w Porto Alegre jest to, że w nabożeństwach o charakterze polskim (o ile mogę się w ten sposób wyrazić) biorą udział małżeństwa mieszane etnicznie. Czyli mam Polonusa, który ma żonę włoskiego, czy niemieckiego pochodzenia. Obydwoje aktywnie uczestniczą w duszpasterstwie polonijnym. Nie zamierzam pomijać osób, które również mają pochodzenie wieloetniczne, a jednak coś ich przyciąga do naszego Kościoła Polskiego! Oczywiście, nie mogę zaprzeczyć, że pewien procent Polonusów w Porto Alegre również uległ asymilacji. Nie uczestniczą w życiu duszpasterstwa polskiego, czy też Towarzystwa Polskiego.
Aktualnie, kiedy restrykcje sanitarne zostały trochę poluzowane, miałem w ostatnim okresie 2 chrzty św. W niedzielę 5 grudnia ub. roku małżeństwo adwokatów, mieszane etnicznie chrzciło swojego syna. Matka dziecka nie mająca żadnych związków z polskością, a ojciec dziecka, jak podkreślają po tutejszemu to „czysty Polonus”. Kiedy zapytałem ojca dziecka, dlaczego wybrali tę datę na chrzest syna, otrzymałem odpowiedz: „to ksiądz nie wie, ze to data urodzin marszałka Józefa Piłsudskiego?”. Czy potrzeba komentarza do takiej postawy Brazylijczyka już będącego w kolejnym polskim pokoleniu emigracyjnym? Małżeństwo mieszka w blisko 100-tysięcznym mieście Guaíba, usytuowanym po drugiej stronie jeziora o tej samej nazwie. Miasto również należy do regionu metropolitalnego Porto Alegre. Małżonkowie odwiedzali już Polskę. Kolejny ewenement, który wyróżnia społeczność polonijną Porto Alegre to nadawanie polskich imion swoim dzieciom. Czasem spotyka się imię oficjalnie zarejestrowane, a posiadające zdrobniałe w brzmieniu polskim (na przykład: Olenka). W tym przypadku, ku mojemu zaskoczeniu, kto wybrał imiona dla syna, którego chrzest odbył się 5 grudnia ub. r. była matka nie polskiego pochodzenia. Imiona syna: Adam Bogdan! W niedzielę (2 stycznia 2022 r.) chrzciłem kolejne dziecko, którego rodzice są etnicznie mieszani. Ojciec ochrzczonej dziewczynki w połowie ma polskie pochodzenie. Matka nie ma żadnej łączności z polskością. Na dodatek, jak w tym przypadku, rodzice mieszkają w regionie metropolitalnym, w mieście ponad 200-tysięcznym i oddalonym blisko 30 km od Porto Alegre. Kiedy przed pandemią Covid-19 miałem wiele takich chrztów z miast należących do regionu metropolitalnego, to próbowałem się zastanawiać nad faktem, co decyduje o tym, że wierni związani niekoniecznie w 100% - z polskością wybierają odległy Kościół Polski, aby w nim ochrzcić swoje dziecko? Oprócz motywu religijnego, postrzegam wyrażaną w ten sposób polskość tych wiernych. Dla tych osób odległość nie ma znaczenia. W tym kontekście też czasem się zastanawiam, do kiedy to głębokie i z dumą wyrażane poczucie bycia osobą polskiego pochodzenia będzie trwało? Lata, dziesiątki lat? Brazylijska społeczność polonijna jest specyficznym fenomenem na polonijnej mapie świata! Odpowiedzi na postawione powyżej dywagacje oczekuję od uczonych zajmującymi się problemami występującymi na pograniczu socjologii, migracji, problematyki religijnej….
ks. Zdzisław Malczewski TChr