STEFAN KARDYNAŁ WYSZYŃSKI
OJCIEC DUCHOWY POLAKÓW I POLONII

2 września 2021 w Warszawie


„Największą mądrością jest umieć jednoczyć, nie rozbijać.”

Stefan kardynał Wyszyński
















Prymas Stefan Wyszyński i kardynał Karol Wojtyła



Próbując opisać relacje między prymasem Stefanem Wyszyńskim a kardynałem Karolem Wojtyłą musimy mieć na uwadze skomplikowaną sytuację polskiego Kościoła w tamtych czasach, niezbędną ostrożność jaką należało zachowywać w relacjach z komunistycznym władzami przy jednoczesnej potrzebie obrony wartości konstytuujących chrześcijaństwo w Polsce.

Prymas miał wielki szacunek dla dokonań intelektualnych biskupa krakowskiego co zbiegało się z niezmiennie nieograniczonym zaufaniem ze strony Karola Wojtyły dla Wyszyńskiego. I to mimo że byli ludźmi o bardzo różnych charakterach. Zasadniczy, pozornie przynajmniej oschły prymas i bezpośredni w obyciu kardynał.

W swoich notatkach kard. Stefan Wyszyński stwierdzał: „To jest najgłębszy umysł wśród polskich biskupów”. Prymas zapisał te słowa po rekolekcjach prowadzonych dla biskupów w 1967 r. Dzięki temu - a takie było powszechne odczucie - Wojtyle "wolno było więcej" niż innym hierarchom, co w praktyce oznaczało bardziej bezpośredni styl bycia w relacji z wiernymi. Jednak - co należy podkreślić - bez utraty autorytetu. Może dlatego, że przyszły papież, człowiek gruntownie wykształcony, życiowo doświadczony, swobodnie operujący wiedzą w publicznej dyspucie, uważał, że pozycję własną i kościoła należy budować na argumentacji, logicznych wywodach, podejmowaniu intelektualnego sporu tam gdzie to niezbędne, przy jednoczesnym szacunku do tradycji, ale nie rozumianej już dogmatycznie jak to miało miejsce w czasach przedsoborowych. W tym nowym obliczu ewangelizacji prymas Wyszyński widział nadzieję na przyszłość polskiego kościoła.

Co ciekawe, tą różnicę charakterów usiłowały wykorzystać PRL-owskie służby antagonizując w propagandowym przekazie obu dostojników. Być może liczono, że uda się zaszczepić w ten sposób idee teologii wyzwolenia, która opierała się - dla przykładu w Ameryce Łacińskiej - na mariażu teologii chrześcijańskiej z aktywizmem politycznym lewicy chrześcijańskiej, szczególnie w kwestiach sprawiedliwości społecznej i praw człowieka. Część ze zwolenników tej teologii dodawała do niej elementy marksizmu co było oczywiście szczególnie miłe polskiemu aparatowi partyjnemu. To już by było jakieś osiągnięcie, kolejny krok w laicyzacji społeczeństwa, a przynajmniej odwrócenia uwagi od rygorystycznych tez chrześcijaństwa. Znajduje to potwierdzenie w tzw. "strategii Zenona Kliszki" (dygnitarza partyjnego PZPR), który dążył do „stworzenia alternatywnego” Wyszyńskiego, czyli biskupa, który byłby bardziej uległy wobec komunistów niż prymas. Nie wzięto jednak pod uwagę, że różnice w obyciu nie oznaczają różnic w celu jakim obaj służyli - obronie kościoła, co w tamtych realiach nie było takie oczywiste. Ponadto - jak czas pokazał - Wojtyła był równie zagorzałym antykomunistą co Wyszyński, tylko używał innych metod. Nie mniej skutecznych.












W perspektywie Watykanu

Uważa się, że prymas Wyszyński utorował drogę Wojtyle na tron piotrowy. Jest to oczywiście uproszczenie, bo na czym by miało to polegać?

W rzeczywistości droga kardynała Wojtyły do papiestwa była długa i pracowita. I w jakimś ostatecznym sensie autonomiczna. Wpisywała się też w ciąg postaci polskiego Kościoła, które były poważane i zauważane przez Kościół powszechny. Wyszyński czy August Hlond nie byli ludźmi bez znaczenia dla gremium decydującym o wyborze Papieża. Polski Kościół od dawna skupiał wybitne indywidualności.

Nowe podejście do ewangelizacji oznaczało też nowe relacje międzynarodowe polskiego episkopatu, które realizował kardynał Wojtyła. Lata 60. i 70. dwudziestego wieku to ciąg podróży zagranicznych w których polski Kościół - za sprawą Wojtyły właśnie - zacieśniał więzy z episkopatami krajów Europy Zachodniej, Ameryki czy Australii. Polski kardynał dawał się poznać jako człowiek myślący przenikliwie i perspektywicznie, ucieleśnienie wizji posoborowych, znajdujący rozwiązania dla problemów Kościoła i bez trudu wchodzący w dyskusję z prądami czy to nadmiernie liberalnymi czy komunizującymi (jak chociażby wspomniana teologia wyzwolenia). A to stanowiło dużą wartość intelektualną w sytuacji, gdy nie wystarczał już sam majestat i tradycja.

Oczywiście wszystko to nie byłoby możliwe bez zgody i poparcia prymasa Wyszyńskiego. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że podzielili się rolami. Prymas trwał jak opoka w kraju, pilnując podstawowych interesów Kościoła, wchodząc w spór z władzami PRL - a był do tego dobrze przygotowany studiując literaturę marksistowską i społeczne nauczanie Kościoła z czego zrobił doktorat i rozpoczął habilitację - zaś Wojtyła budował przyszłość. Nikt nie znał jakie będą tego efekty, ale historia pokazała, że mieli rację.

W Gnieźnie podczas obchodów milenijnych Prymas powiedział arcybiskupowi Wojtyle: „ No i teraz przy jednym dyszlu dwóch nas stoi i nic nas nie rozdzieli!”. I tak pełnili swoją wspólną misję, acz realizując ją w odmienny nieco sposób.

Wyszyński rozumiał, że Wojtyła działa inaczej, niekonwencjonalnie, acz wpisując się w tradycję bezpośredniego obcowania z wiernymi znaną z początków chrześcijaństwa. Gdy latem 1958 roku Prymas powiedział Wojtyle, że Pius XII mianował go biskupem pomocniczym w Krakowie on zapytał, czy może wrócić do przyjaciół na kajaki. Wydarzenie to wspominał Prymas po wyborze Jana Pawła II, po powrocie do Warszawy. „Piotr miał łódź i Karol miał łódź” – powiedział w archikatedrze warszawskiej. Jakże trafne odczytanie symboliki.

Należy zaznaczyć, że Wyszyński był wielkim zwolennikiem pobożności ludowej, masowej. W tym upatrywał siły Kościoła. Krytycznie nastawiony wobec inteligenckich eksperymentów pobożnościowych jako pozornie tylko "rozwijających" chrześcijaństwo. Kardynał Karol Wojtyła będąc wiernym realizatorem programu milenijnego stworzonego przez prymasa Wyszyńskiego i zwolennikiem jego modelu maryjności nie unikał dyskusji z nowymi nurtami chrześcijaństwa. Może decydowało o tym przygotowanie filozoficzne? a może nawyk rozmów na wszystkie, nawet trudne tematy, sięgający jego aktywności duszpasterskiej w środowisku akademickim? Tak czy inaczej potrafił godzić intelektualizm z doktryną. Czas pokazał, że była to niezwykle owocna dla Kościoła powszechnego strategia. Ważne jest, że Wyszyński w żadnym momencie nie przeszkadzał Wojtyle w jego posłudze. Ufał - jak można sądzić - że dobrze, a może wręcz lepiej od niego samego, rozumie wyzwania posoborowej rzeczywistości. Potwierdzają to słowa jakie miał wypowiedzieć namawiając Wojtyłę do przyjęcia wyboru na Papieża: "„Masz wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie”."

Skromność prymasa widać niezwykle mocno w wydarzeniach po 1978 roku, po wyborze kardynała z Polski na Papieża. Pierwsza pielgrzymka do ojczyzny pokazała jak umiejętnie schodzi na drugi plan, chociażby gestem nie uczestniczenia w wydarzeniach poza swoimi archidiecezjami. Widać to dopiero z perspektywy czasu. Wówczas nikt o tym nie myślał pochłonięty euforią papieskiej wizyty. I tak właśnie miało być - nic nie mogło odwracać uwagi od tego ożywczego tchnienia jakie dał wybór Papieża - Polaka, od energii jaka wstąpiła w nasze społeczeństwo, od rozbudzonej nadziei na zmiany społeczne oparte o naukę Kościoła.

To czego możemy się jedynie domyślać, to satysfakcja z jaką prymas musiał słuchać słów papieża na Placu Zwycięstwa w Warszawie. Mistyczne wołanie "Niech zstąpi duch Twój..." jak nic innego wpisywało się w jego wiarę w moc chrześcijaństwa, w którym zło dobrem zwyciężane triumfuje niezależnie od ludzkich słabości.

Ascetyczne życie prymasa, zrzeczenie się wygód, gdy cały naród cierpiał niewygody, pokora i zdolność do przebaczania były wiarygodnym, szczerym świadectwem intencji i przekonania wyrażonego w słowach "wszystko, co Polskę stanowi" konstytuujących milenijną myśl Wyszyńskiego.

Na odrębną refleksję zasługuje fakt, że o ile postać Prymasa Tysiąclecia była dla wielu wręcz przytłaczająca wielkością, to dla kardynała Wojtyły - przeciwnie. Nigdy nie zapomniał i nie pomijał ich relacji. Po śmierci Wyszyńskiego zawsze w trakcie swoich pielgrzymek do Polski odwiedzał grób prymasa przypominając tym samy, że Kościół w Polsce nie przetrwałby bez niego, nie zachował tej siły i nie był w stanie obronić wartości, którym obaj poświęcili swoje życie.

Można tylko domniemywać, że widzieli w sobie po pierwsze ludzi, a dopiero później hierarchów. Docenienie człowieka, z jego wadami, ułomnościami, ograniczeniami diametralnie zmienia perspektywę i umacnia przyjaźń. „Człowiek jest drogą Kościoła” czytamy w pierwszej encyklice papieża Polaka, Redemptor Hominis. Pierwszą relacją jest relacja z człowiekiem właśnie i poszanowanie jego godności, uznanie zasług, leży u podstaw budowanej relacji. To wiele ułatwia i tłumaczy. Różnice charakterów, do których zwykliśmy przywiązywać taką wagę, nie mają tu żadnego znaczenia.

19 lat różnicy, czyli całe pokolenie nie było przeszkodą dla ich duchowej przyjaźni. Może pomogły w tym życiowe doświadczenia - obaj stracili dość wcześnie (w wieku 9 lat) matki co skierowało ich w stronę kultura maryjnego - Matki wszystkich ludzi. To zbliża. Pozwala wyzwolić pokłady empatii objawiającej się troską o dobro wspólne, z którego byli znani.

W tak krótkim materiale nie sposób poruszyć wszystkich wątków relacji między Wyszyńskim i Wojtyłą. Jjest jednak bezsprzeczne, że potralifi skutecznie współdziałać, uzupełniać się i wzajemnie inspirować, wypełniając pasterską misję przyjętą na początku kapłańskiej drogi.


Jan Paweł II o Prymasie Wyszyńskim 16.06.1983 - II Pielgrzymka



Tekst: MP - Polonijna Agencja Informacyjna








ORGANIZATOR




PATRONAT MEDIALNY




OPRACOWANIE MERYTORYCZNE I GRAFICZNE PORTALU - © POLONIJNA AGENCJA INFORMACYJNA

Kopiowanie całości lub części zabronione. Materiał chroniony prawem autorskim.