Próbując opisać relacje między prymasem Stefanem Wyszyńskim a kardynałem Karolem Wojtyłą musimy mieć na uwadze skomplikowaną sytuację polskiego Kościoła w tamtych czasach, niezbędną ostrożność jaką należało zachowywać w relacjach z komunistycznym władzami przy jednoczesnej potrzebie obrony wartości konstytuujących chrześcijaństwo w Polsce.
Prymas miał wielki szacunek dla dokonań intelektualnych biskupa krakowskiego co zbiegało się z niezmiennie nieograniczonym zaufaniem ze strony Karola Wojtyły dla Wyszyńskiego. I to mimo że byli ludźmi o bardzo różnych charakterach. Zasadniczy, pozornie przynajmniej oschły prymas i bezpośredni w obyciu kardynał.
W swoich notatkach kard. Stefan Wyszyński stwierdzał: „To jest najgłębszy umysł wśród polskich biskupów”. Prymas zapisał te słowa po rekolekcjach prowadzonych dla biskupów w 1967 r. Dzięki temu - a takie było powszechne odczucie - Wojtyle "wolno było więcej" niż innym hierarchom, co w praktyce oznaczało bardziej bezpośredni styl bycia w relacji z wiernymi. Jednak - co należy podkreślić - bez utraty autorytetu. Może dlatego, że przyszły papież, człowiek gruntownie wykształcony, życiowo doświadczony, swobodnie operujący wiedzą w publicznej dyspucie, uważał, że pozycję własną i kościoła należy budować na argumentacji, logicznych wywodach, podejmowaniu intelektualnego sporu tam gdzie to niezbędne, przy jednoczesnym szacunku do tradycji, ale nie rozumianej już dogmatycznie jak to miało miejsce w czasach przedsoborowych. W tym nowym obliczu ewangelizacji prymas Wyszyński widział nadzieję na przyszłość polskiego kościoła.
Co ciekawe, tą różnicę charakterów usiłowały wykorzystać PRL-owskie służby antagonizując w propagandowym przekazie obu dostojników. Być może liczono, że uda się zaszczepić w ten sposób idee teologii wyzwolenia, która opierała się - dla przykładu w Ameryce Łacińskiej - na mariażu teologii chrześcijańskiej z aktywizmem politycznym lewicy chrześcijańskiej, szczególnie w kwestiach sprawiedliwości społecznej i praw człowieka. Część ze zwolenników tej teologii dodawała do niej elementy marksizmu co było oczywiście szczególnie miłe polskiemu aparatowi partyjnemu. To już by było jakieś osiągnięcie, kolejny krok w laicyzacji społeczeństwa, a przynajmniej odwrócenia uwagi od rygorystycznych tez chrześcijaństwa. Znajduje to potwierdzenie w tzw. "strategii Zenona Kliszki" (dygnitarza partyjnego PZPR), który dążył do „stworzenia alternatywnego” Wyszyńskiego, czyli biskupa, który byłby bardziej uległy wobec komunistów niż prymas. Nie wzięto jednak pod uwagę, że różnice w obyciu nie oznaczają różnic w celu jakim obaj służyli - obronie kościoła, co w tamtych realiach nie było takie oczywiste. Ponadto - jak czas pokazał - Wojtyła był równie zagorzałym antykomunistą co Wyszyński, tylko używał innych metod. Nie mniej skutecznych.
Uważa się, że prymas Wyszyński utorował drogę Wojtyle na tron piotrowy. Jest to oczywiście uproszczenie, bo na czym by miało to polegać?
W rzeczywistości droga kardynała Wojtyły do papiestwa była długa i pracowita. I w jakimś ostatecznym sensie autonomiczna. Wpisywała się też w ciąg postaci polskiego Kościoła, które były poważane i zauważane przez Kościół powszechny. Wyszyński czy August Hlond nie byli ludźmi bez znaczenia dla gremium decydującym o wyborze Papieża. Polski Kościół od dawna skupiał wybitne indywidualności.
Nowe podejście do ewangelizacji oznaczało też nowe relacje międzynarodowe polskiego episkopatu, które realizował kardynał Wojtyła. Lata 60. i 70. dwudziestego wieku to ciąg podróży zagranicznych w których polski Kościół - za sprawą Wojtyły właśnie - zacieśniał więzy z episkopatami krajów Europy Zachodniej, Ameryki czy Australii. Polski kardynał dawał się poznać jako człowiek myślący przenikliwie i perspektywicznie, ucieleśnienie wizji posoborowych, znajdujący rozwiązania dla problemów Kościoła i bez trudu wchodzący w dyskusję z prądami czy to nadmiernie liberalnymi czy komunizującymi (jak chociażby wspomniana teologia wyzwolenia). A to stanowiło dużą wartość intelektualną w sytuacji, gdy nie wystarczał już sam majestat i tradycja.
Oczywiście wszystko to nie byłoby możliwe bez zgody i poparcia prymasa Wyszyńskiego. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że podzielili się rolami. Prymas trwał jak opoka w kraju, pilnując podstawowych interesów Kościoła, wchodząc w spór z władzami PRL - a był do tego dobrze przygotowany studiując literaturę marksistowską i społeczne nauczanie Kościoła z czego zrobił doktorat i rozpoczął habilitację - zaś Wojtyła budował przyszłość. Nikt nie znał jakie będą tego efekty, ale historia pokazała, że mieli rację.
W Gnieźnie podczas obchodów milenijnych Prymas powiedział arcybiskupowi Wojtyle: „ No i teraz przy jednym dyszlu dwóch nas stoi i nic nas nie rozdzieli!”. I tak pełnili swoją wspólną misję, acz realizując ją w odmienny nieco sposób.
Wyszyński rozumiał, że Wojtyła działa inaczej, niekonwencjonalnie, acz wpisując się w tradycję bezpośredniego obcowania z wiernymi znaną z początków chrześcijaństwa. Gdy latem 1958 roku Prymas powiedział Wojtyle, że Pius XII mianował go biskupem pomocniczym w Krakowie on zapytał, czy może wrócić do przyjaciół na kajaki. Wydarzenie to wspominał Prymas po wyborze Jana Pawła II, po powrocie do Warszawy. „Piotr miał łódź i Karol miał łódź” – powiedział w archikatedrze warszawskiej. Jakże trafne odczytanie symboliki.
Należy zaznaczyć, że Wyszyński był wielkim zwolennikiem pobożności ludowej, masowej. W tym upatrywał siły Kościoła. Krytycznie nastawiony wobec inteligenckich eksperymentów pobożnościowych jako pozornie tylko "rozwijających" chrześcijaństwo. Kardynał Karol Wojtyła będąc wiernym realizatorem programu milenijnego stworzonego przez prymasa Wyszyńskiego i zwolennikiem jego modelu maryjności nie unikał dyskusji z nowymi nurtami chrześcijaństwa. Może decydowało o tym przygotowanie filozoficzne? a może nawyk rozmów na wszystkie, nawet trudne tematy, sięgający jego aktywności duszpasterskiej w środowisku akademickim? Tak czy inaczej potrafił godzić intelektualizm z doktryną. Czas pokazał, że była to niezwykle owocna dla Kościoła powszechnego strategia. Ważne jest, że Wyszyński w żadnym momencie nie przeszkadzał Wojtyle w jego posłudze. Ufał - jak można sądzić - że dobrze, a może wręcz lepiej od niego samego, rozumie wyzwania posoborowej rzeczywistości. Potwierdzają to słowa jakie miał wypowiedzieć namawiając Wojtyłę do przyjęcia wyboru na Papieża: "„Masz wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie”."
Skromność prymasa widać niezwykle mocno w wydarzeniach po 1978 roku, po wyborze kardynała z Polski na Papieża. Pierwsza pielgrzymka do ojczyzny pokazała jak umiejętnie schodzi na drugi plan, chociażby gestem nie uczestniczenia w wydarzeniach poza swoimi archidiecezjami. Widać to dopiero z perspektywy czasu. Wówczas nikt o tym nie myślał pochłonięty euforią papieskiej wizyty. I tak właśnie miało być - nic nie mogło odwracać uwagi od tego ożywczego tchnienia jakie dał wybór Papieża - Polaka, od energii jaka wstąpiła w nasze społeczeństwo, od rozbudzonej nadziei na zmiany społeczne oparte o naukę Kościoła.
To czego możemy się jedynie domyślać, to satysfakcja z jaką prymas musiał słuchać słów papieża na Placu Zwycięstwa w Warszawie. Mistyczne wołanie "Niech zstąpi duch Twój..." jak nic innego wpisywało się w jego wiarę w moc chrześcijaństwa, w którym zło dobrem zwyciężane triumfuje niezależnie od ludzkich słabości.
Ascetyczne życie prymasa, zrzeczenie się wygód, gdy cały naród cierpiał niewygody, pokora i zdolność do przebaczania były wiarygodnym, szczerym świadectwem intencji i przekonania wyrażonego w słowach "wszystko, co Polskę stanowi" konstytuujących milenijną myśl Wyszyńskiego.
Na odrębną refleksję zasługuje fakt, że o ile postać Prymasa Tysiąclecia była dla wielu wręcz przytłaczająca wielkością, to dla kardynała Wojtyły - przeciwnie. Nigdy nie zapomniał i nie pomijał ich relacji. Po śmierci Wyszyńskiego zawsze w trakcie swoich pielgrzymek do Polski odwiedzał grób prymasa przypominając tym samy, że Kościół w Polsce nie przetrwałby bez niego, nie zachował tej siły i nie był w stanie obronić wartości, którym obaj poświęcili swoje życie.
Można tylko domniemywać, że widzieli w sobie po pierwsze ludzi, a dopiero później hierarchów. Docenienie człowieka, z jego wadami, ułomnościami, ograniczeniami diametralnie zmienia perspektywę i umacnia przyjaźń. „Człowiek jest drogą Kościoła” czytamy w pierwszej encyklice papieża Polaka, Redemptor Hominis. Pierwszą relacją jest relacja z człowiekiem właśnie i poszanowanie jego godności, uznanie zasług, leży u podstaw budowanej relacji. To wiele ułatwia i tłumaczy. Różnice charakterów, do których zwykliśmy przywiązywać taką wagę, nie mają tu żadnego znaczenia.
19 lat różnicy, czyli całe pokolenie nie było przeszkodą dla ich duchowej przyjaźni. Może pomogły w tym życiowe doświadczenia - obaj stracili dość wcześnie (w wieku 9 lat) matki co skierowało ich w stronę kultura maryjnego - Matki wszystkich ludzi. To zbliża. Pozwala wyzwolić pokłady empatii objawiającej się troską o dobro wspólne, z którego byli znani.
W tak krótkim materiale nie sposób poruszyć wszystkich wątków relacji między Wyszyńskim i Wojtyłą. Jjest jednak bezsprzeczne, że potralifi skutecznie współdziałać, uzupełniać się i wzajemnie inspirować, wypełniając pasterską misję przyjętą na początku kapłańskiej drogi.
Jan Paweł II o Prymasie Wyszyńskim 16.06.1983 - II Pielgrzymka
Tekst: MP - Polonijna Agencja Informacyjna