KULTURA - POLSKIE OBYCZAJE

Karnawał, Zapusty, Ostatki

Nazwa karnawał pochodzi od łacińsko – włoskiego słowa carnavale, którego człony caro – mięso i vale – bywaj, oznaczają razem, w wolnym przekładzie, pożegnanie mięsa, a wraz z nim wszelkiego rodzaju uczt, zabaw i hulanek oraz nieuchronne zbliżanie się Wielkiego Postu. Jest to czas liczony od Nowego Roku lub Trzech Króli do wtorku zwanego kusym czyli diabelskim, poprzedzającym Środę Popielcową, czas tańców, uczt, maskarad i ogólnej wesołości.

Kolebką europejskich zabaw karnawałowych są kraje śródziemnomorskie, a przede wszystkim Włochy. W wiekach średnich z obchodów karnawałowych znana była przede wszystkim Wenecja; miasto to słynie dotychczas z karnawałowych maskarad. Zabawami karnawałowymi także wsławił się Rzym, później również Hiszpania, Portugalia i Francja. Z czasem dotarły one na Bałkany, do Rosji, Niemiec i innych krajów Europy. Najstarsze opracowanie poświęcone karnawałowi polskiemu pochodzi z XVII w. Jest to komedia mieszczańska nieznanego autora zatytułowana Mięsopust albo Tragicocomedia wydana drukiem w 1622r.


Karnawał polski nazywano Zapustami i nazwy tej używano albo dla całego okresu od Nowego Roku do Środy Popielcowej, albo tylko dla ostatnich, najbardziej szalonych dni przed Popielcem. Te ostatnie trzy dni karnawału nosiły także staropolską nazwą Mięsopust (od słów mięsa – opust, czyli pożegnanie, opuszczenie, pożegnanie mięsa). Nazywano je również ostatkami, kusymi (diabelskimi) dniami, kusakami, dniami zapuśnymi.W Polsce, podobnie jak w innych krajach Europy, był to czas poczęstunków, tańców i swawoli. Na wsi i w miastach, we wszystkich stanach, bawiono się i stosownie do posiadanych środków i zasobów jedzono dużo, tłusto i wypijano wiele mocnych trunków. Księża bezskutecznie gromili z ambon te zapustne hulanki, wołając ze są od diabła wymyślone oraz że ..większy zysk czynimy diabłu trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc.

W miastach urządzano okazałe i bardzo wystawne uczty i bale, a wśród nich modne w Polsce, już w XVI w. kostiumowe bale dworskie zwane redutami. Do ulubionych staropolskich rozrywek karnawałowych, urządzanych z wielką fantazją, należały szlacheckie kuligi. Była to sanna prowadzona przez wodzireja, od dworu do dworu, a w każdym czekała gości uczta i salony przygotowane do tańca.
Kipiący radością, wesoły i huczny, choć inny w charakterze był karnawał chłopski, bo i na wsi w zapusty było gwarno, suto i radośnie. Karnawał chłopski – ludowe zapusty był czasem pod każdym względem niezwykłym. Na wsi bowiem z zabawami zapustnymi, z tańcami i poczęstunkami wiązały się zawsze stare i bardzo ciekawe zwyczaje oraz obrzędy na płodność i urodzaj, które mieszkańcy wsi, obyczajem swych przodków, odprawiali u schyłku zimy. Na wsi, tak jak wszędzie, najweselej i najhuczniej obchodzono ostatni tydzień karnawału od Tłustego Czwartku po ostatni kusy wtorek. Tłusty - zapuśny czy inaczej Combrowy Czwartek upływał głównie na jedzeniu i piciu. We wszystkich domach gotowano dużo obficie kraszonego jadła, kaszy i kapusty ze skwarkami, stawiano na stołach słoninę i sadło, a u bogaczy również mięso i różne kiełbasy. W Tłusty Czwartek nigdzie nie mogło zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich racuchów, blinów i pampuchów oraz lepszych i delikatniejszych ciast, pączków i chrustów( zwanych faworkami). Już w XVII i XVIII w. chlubili się umiejętnością wyrobu doskonałych pączków cukiernicy warszawscy. Dotychczas dokładnie nie wiadomo jakimi drogami łakocie te przywędrowały do Polski. Być może jest to przysmak turecki; być może pochodzą z Wiednia. Pewne jest natomiast, że zadomowiły się w trwale w tradycji i kuchni polskiej i że dotychczas zajadamy się nim i w karnawale i przede wszystkim w Tłusty Czwartek. W domu smaży się je rzadko i robią to tylko bardzo dobre gospodynie, znane ze swych kulinarnych talentów. Natomiast przed wszystkimi cukierniami, w Tłusty Czwartek, ustawiają się długie kolejki kupujących.
W przeszłości Tłusty, Combrowy Czwartek był dniem zabaw kobiecych. Celowały w nich zwłaszcza przekupki krakowskie. Legenda głosi, że ostatni czwartek karnawału wziął swą nazwę od nazwiska żyjącego w XVII w. krakowskiego wójta Combra, złego i surowego dla kobiet rozstawiających swe kramy i handlujących na krakowskim rynku. W rocznicę śmierci wójta (rzekomo w Tłusty Czwartek) krakowskie kramarki, a także służące i wyrobnice urządzały wielką zabawę. Z czasem stała się ona dorocznym zwyczajem krakowskim. Wybierały spośród siebie marszałkową i - za krzywdy i poniewierkę jakich niegdyś doznawały od wójta Combra - brały odwet na wszystkich przechodzących przez rynek mężczyznach, a już zwłaszcza tych nieżonatych. Wprzęgały ich do kloca i kazały go ciągnąć za to, że wywinęli się od małżeńskich obowiązków, ściągały z nich futra i szuby, stroiły - na pośmiewisko - w słomiane wieńce, a nawet włóczyły po rynku, zmuszając do tańca i nieprzystojnych podskoków najpoważniejszych nawet mieszczan krakowskich. Trwało to tak długo, aż wykupili się brzęczącą monet.

Tłusty Czwartek był jednak tylko wstępem do hucznych zabaw i różnorodnych zwyczajów, które odbywały się w ostatnie trzy dni karnawału. Podczas tych dni starano się najeść do syta dobrych rzeczy, aby przed zbliżającym się Wielkim Postem, wytańczyć, wybawić, wyśmiać i wykrzyczeć. Tańczono więc do upadłego w domach i w karczmach, a na ulice wsi, miasteczek i przedmieść wielkomiejskich wychodziły korowody wesoło pląsających i płatających figle przebierańców. Przebieranie się i wkładanie masek, czy choćby tylko czernienie sobie twarzy sadzą, było w ostatki regułą. Na wsi, która najdłużej zachowywała dawne swe zwyczaje, biegały po drogach i przychodziły do domów przebrane postacie, a wśród nich postacie zwierzęce, znane z wcześniejszych obchodów kolędniczych: koza, turoń, niedźwiedź i konik, a także bocian i żuraw (zwiastuny wiosny). Wierzono powszechnie, że wraz z nimi przychodzi do domów dostatek i urodzaj. Po ulicach biegali mężczyźni poprzebierani za kobiety, czarne, rogate diabły i inne cudacznie przyodziane postacie, zaczepiając przechodniów, porywając ich do tańca, ściskając i całując, a przy okazji czerniąc im twarze i ubrania sadzą. Wszyscy bez wyjątku przebierańcy natarczywie domagali się datków.

Do końca XIX w., w ostatni dzień zapustów lub – częściej w Środę Popielcową, dziewczyny i chłopców, którzy w czasie karnawału nie stanęli na ślubnym kobierców, a nawet się nie zaręczyli wprzęgano do ciężkiej drewnianej kłody. Nazywano ją kłodą popielcową i zmuszano, aby wśród śmiechów i szyderstw, ciągnęli ją przez całą wieś lub ulicami miasta do karczmy. Tam musieli wykupić się, fundując wszystkim obecnym piwo i gorzałkę. Miało to być kara i wykup za to, iż nie podjęli jeszcze obowiązków i ciężarów stanu małżeńskiego i niezasłużenie, co najmniej przez rok, cieszyć się będą swobodami wolnego stanu. W ten sposób, zgodnie z obyczajem, piętnowano i wyszydzano staropanieństwo i starokawalerstwo.

Natomiast na Kujawach i w Wielkopolsce, dziewczyny, które nie wydały się podczas karnawału, brały udział w zabawie - obrzędzie zwanej podkoziołkiem. W ostatni wtorek przed Popielcem zbierały się w karczmie, opłacały muzykę i tańczyły ze sobą, podczas każdego tańca rzucając pieniądze na talerz ustawiony w pobliżu orkiestry, na beczce z piwem, pod umieszczoną na niej figurką drewnianą, wyobrażającą chłopca lub kozła (symbol męskości i płodności), czyli pod koziołka. Mówiono że dają w te sposób swój podkoziołek – czyli okup za uciechy wolnego stanu, ale także i okup składany w intencji swego przyszłego, możliwie szybkiego zamążpójścia. Śpiewały przy tym:

Oj, trzeba dać podkoziołek, trzeba dać,
Dobrze było cały roczek wywijać!
Oj, trzeba dać koziołkowi trzeba dać
Jeśli która z nas ma jeszcze się wydać!

Innym ciekawym, polskim zwyczajem zapustnym były bachuski (nazwa pochodzi od imienia starożytnego greckiego i rzymskiego boga Bachusa, zwanego także Dionizosem, patrona wina, wiosny, słońca, odradzającej się przyrody i miłości). Odbywały się one na Ziemi Sandomierskiej i Lubelskiej. Bachusem nazywano tam chłopca ubranego w słomiane powrozy, albo słomianą lalkę, którą na sankach lub wózku (w zależności od pogody), obwoziła świta złożona z przebierańców, zbierających datki dla "Bachuska", a przy okazji i dla siebie - drobne pieniądze na kufelek piwa. W Krakowie i na całej Ziemi Krakowskiej bachusami nazywano grupę złożoną z księcia Zapusta (głównej postaci), ubranego w długą sukmanę i wysoką papierową czapkę, przybraną dzwoneczkami i kolorowymi wstążkami. Towarzyszyli mu: profesor z oślą głową, dziad i inni przebrani oberwańcy. Wchodząc do domu Zapust wygłaszał orację:

Ja jestem Zapust, mantuański książe.
Przychodzę z dalekiego kraju,
gdzie psi ogonami szczekają,
ludzie gadają łokciami,
a jedzą uszami.
Słońce o zachodzie wschodzi,
a o wschodzie zachodzi,
a kurcze kokoszę rodzi.
Każdy na opak gada,
A deszcz z ziemi do nieba pada.

Następnie przedstawiał swój orszak, zaczynając od profesora i przymawiał się o datki: o kiełbasę, o kawałek boczku, o kołacz i słodki placek, a towarzyszący mu dziad składał ukwestowane dobra do swego wielkiego kosza.

Wszystkich przebierańców zapustnych chętnie przyjmowano w domach i ugaszczano, i to nie tylko dlatego, że ich występy były zabawne; wierzono również w tajemnicze związki zachodzące pomiędzy ich przybyciem oraz obecnością w domu i obejściu, z ich zabawami i harcami, a rychłym już nadejściem wiosny i budzeniem się życia w przyrodzie.

Inne jeszcze, niezwykłe, oryginalne i bardzo ciekawe zwyczaje zapustne, przetrwały dotychczas w małym mieście Jedlińsku na Ziemi Radomskiej. Są to jedlińskie kusaki.
W Jedlińsku (podobnie jak niegdyś we wszystkich polskich miastach i wsiach), ostatnie kuse dnii karnawału upływają na zabawach z udziałem, idących w wesołym korowodzie, rozmaitych, zwykle zamaskowanych postaci. Po uliczkach Jedlińska włóczą się więc Cyganie i Żydzi, dziady i dziadówki, niedźwiedzie i prowadzący je niedźwiednicy; nowożeńcy w ślubnych szatach; ksiądz i policjanci oraz krakusy w barwnych, regionalnych strojach oraz wiele innych postaci. Wśród nich nie może zabraknąć diabłów i biało ubranej Śmierci, najważniejszej postaci jedlińskich kusaków.
W kusy wtorek na rynku miasteczka odbywa się widowisko zatytułowane Ścięcie Śmierci, odgrywane według XIX – wiecznego scenopisu autorstwa ks. Kloczkowskiego. Tradycje widowiska są jednak starsze i sięgają, prawdopodobnie, XVII w (wówczas to temat śmierci pojawiał się często w literaturze, sztukach scenicznych i malarstwie) i być może mają związek z historią Jedlińska, któremu w XVI w. nadano prawa miejskie, magdeburskie, a wraz z nimi własne sądy i prawo wykonywania wyroków, także wyroków śmierci, przez ścięcie mieczem (czyli tzw. prawo miecza – ius gladi). Przed trybunałem, w skład którego wchodzą : burmistrz, wójt, ławnicy, staje Śmierć, którą udaje się pojmać, na Spalonej Grobli nad rzeką Tymianą, bo się w kusaki upiła i swoją kosę zgubił" (zgodnie z tekstem przedstawienia). Długi przewód sądowy toczy się na rynku miasta i zawsze kończy wyrokiem skazującym Śmierć na śmierć, przez ścięcie mieczem.
Po wykonaniu wyroku, wśród wielkiej wrzawy składa się zwłoki śmierci (a naprawdę jej białe szat) do trumny z surowych desek i ustawia ją na wozie. W kondukcie, który podąża przez całe miasto, na oczach wszystkich mieszkańców, jedzie kat i diabły. Na posterunku policji kat składa meldunek o wykonaniu wyroku; na plebanii prosi księdza o wpisanie tego wydarzenia w księgi parafialne i wydanie aktu zgonu Śmierci. Wszystko to odbywa się wśród iście diabelskiego hałasu, bo siedzące na trumnie diabły walą z całej siły w jej wieko pięściami lub drewnianymi pałkami, a prócz tego czynią wielki łoskot potrząsając drewnianymi kołatkami i terkotkami. Wreszcie wywozi się Śmierć poza granice miasta, a wszyscy wracają na rynek i aż do północy (a więc do Środy Popielcowej), bawią się, piją, tańczą i śpiewają.

W ostatnich dniach karnawału, w dawnej Polsce niszczono i symbolicznie zabijano (najczęściej przez ścięcie) również i inne postacie. Jeszcze w XIX w., na staromiejskim Rynku Głównym w Krakowie odbywało się ścinanie Mięsopusta, słomianej kukły, która wcześniej włóczono po placach i ulicach.
Podobny zwyczaj występował na Kujawach, gdzie na zakończenie ostatkowych zabaw pozorowano zabijanie grajka. Gdy zbliżała się północ, obecni w karczmie mężczyźni chwytali przygrywającego do tańca muzykanta i na taczkach wywozili go na miejsce stracenia, zwykle na rozstajne drogi i tam symulowano wykonanie wyroku śmierci, uderzając go lekko po głowie workiem wypełnionym popiołem. Potem na miejscu egzekucji rozpalano wielki ogień.
Czasami wieszano grajka (a dokładnie części garderoby męskiej, kapelusz oraz skrzypce) na drzwiach karczmy, na znak że odtąd musi bezwarunkowo zamilknąć wszelka muzyka.

Innym znakiem nadchodzącego Postu, wraz z którym, na długie tygodnie, znikało ze stołów smaczne, mięsne jedzenie, był garnek z żurem, o północy wnoszony do karczmy, w której odbywało się ostatnie, zapustne granie. Niekiedy wnoszono także śledzia na patyku, rybi szkielet lub śledzia wyciętego z tektury. Znaczyło to, że nastał już Wielki Post, a cienki żur i śledź zajmą główne miejsce w codziennym jadłospisie.

W bogatszych domach (głównie szlacheckich i mieszczańskich) oznaką nadchodzącego postu była późna maślna kolacja, zwana podkurkiem, bo spożywana przed pierwszym pianiem koguta, złożona ze śledzi, ryb, nabiału i pieczywa. Czasem w półmisku z podkurkiem ukrywano żywego wróbla. Gdy pan domu zdejmował pokrywę - ptak ulatywał. Był to znak, że wraz nim na całe sześć tygodni odlatują sute poczęstunki i zabawy. Wszystkie te zwyczaje oznaczały nie tylko pożegnanie karnawału i wszystkich jego uciech. Symbolizowały również pożegnanie zimy, zbliżanie się przedwiośnia, wiosny, zapowiadały odnowę roślin po zimowym spoczynku i mające się niebawem rozpocząć prace gospodarskie.

Troskę o pomyślny przebieg tych prac i o ich wyniki, a więc o urodzaj, wyrażały obrzędowe tańce kobiet – na wysoki len i konopie. Niegdyś w całej niemal Polsce, w ostatki (a czasami także w Środę Popielcową), zebrane w karczmie kobiety tańczyły, a właściwie wysoko i rytmicznie podskakiwały, wołając:

Na len, na konopie
żeby się rodziły,
żeby nasze dzieci nago nie chodziły!

W przeszłości z uprzędzonych własnoręcznie nici lnianych i konopnych (także z owczego runa) tkano na domowych warsztatach materiały na koszule i ubrania. Tkanie zaś i przędzenie należało do tradycyjnych kobiecych zajęć. Niekiedy w intencji swoich upraw, skakali wysoko mężczyźni, lub podrzucali czapki pod sufit wykrzykując głośno:

Na owies, na pszenicę,
na żyto, na ziemniaki!

Prawie wszystkie dawne wierzenia, obrzędy i zabawy zapustne, tak niegdyś liczne, różnorodne i bogate odeszły w przeszłość. Nieliczne tylko dotrwały do naszych czasów. Można jeszcze zobaczyć (podobnie jak występy kolędników), inscenizacje pochodów i zabaw zapustnych podczas konkursów i imprez folklorystycznych.
Zachowały się jeszcze, chociaż w niewielkim już stopniu, tradycje poczęstunków i spotkań a czasami i zabaw tanecznych ostatkowych, ale nie mają one dawnego rozmachu i dawnej swej żywiołowości.
W obecnych czasach obchody karnawałowe sprowadzają się w zasadzie do zabawy sylwestrowej oraz zabaw, wieczorków tanecznych, dyskotek młodzieżowych, spotkań towarzyskich i poczęstunków urządzanych głównie w ostatnią sobotę karnawału.
Warto może jednak urozmaicić te spotkania i zabawy zgodnie z ich bogatą tradycja, z której przecież można wybierać to co pasuje do naszych czasów, potrzeb i upodobań.
Każda współczesna zabawa karnawałowa zyska, jeśli wprowadzi się do nie korowód taneczny w maskach i ciekawych kostiumach. Można tu wzorować się na kostiumach tradycyjnych, ale można również wykorzystać własne, nowe pomysły. Zapustnej maskarady nie ograniczają żadne reguły. Można wyjść na ulicę w pochodzie tanecznym z pochodniami. Można urządzić konkurs z nagrodami na najlepszy, z fantazją wykonany kostium lub maskę. Zabawa karnawałowa otwiera wiele różnych możliwości.
Warto także sięgnąć do tradycyjnych przepisów i przygotować na spotkanie lub ostatkową zabawę z tańcami przyrządzone po staropolsku mięsa, bigos i słodkie wypieki: pączki, chrusty i róże karnawałowe.